Chapter 3

Kansas- Carry on my wayward son


Shay

   Właśnie mijało dwadzieścia cztery godziny od kiedy chłopaki przyszli do mnie i Rax na imprezę, i nadal nie wyszli. Z tego co wiem, Liam utknął gdzieś za miastem i miał się pojawić około dwudziestej drugiej.
Po raz pierwszy od tych dwudziestu czterech godzin byłam sama.
Ishardi razem z Zaynem zaszyli się w jej pokoju i pewnie wykańczają tą paczkę papierosów, która wystawała jej z kieszeni jeansów.
   Na początku naszej znajomości próbowałam walczyć z jej nałogiem, co pewnie doprowadzało ją do szału, ale po kilku tygodniach zwątpiłam w to, że uda mi się ją nakłonić do rzucenia palenia, więc po prostu przestałam ją pilnować. Ustaliłyśmy jedynie, że ma palić w swoim pokoju, bo nie uśmiecha mi się wąchanie tego dymu w całym mieszkaniu i na tym moja walka z uzależnieniem Rax się zakończyła.
Louis, Niall i Harry natomiast, z tego co wiem, śpią w moim pokoju, który jakimś cudem, został nietknięty przez całą imprezę.
   Niall naprawdę marnie wyglądał, ale próbował grać, że jest okay, więc prawie siłą zagoniłam go do łóżka, bo nie było sensu, żeby siedział i się męczył, a Lou i Hazz uznali, że po prostu do niego dołączą.
W sumie, nie miałam nic przeciwko zostania samej. Głowa nadal lekko pulsowała, więc byłam wdzięczna za tą odrobinkę spokoju.
   Korzystając z tego, że nikt nie kręcił mi się po mieszkaniu, wzięłam się za sprzątanie. Nie sądziłam nawet, że tyle tego wszystkiego zostało wyciągnięte. Kiedy skończyłam zbieranie szkła i talerzy, zastawione miałam wszystkie blaty w kuchni, a koło lodówki stały dwa wielkie worki śmieci.
Rax będzie miała co robić rano.
   Nienawidzę zmywania całym sercem, ale cóż, zasady, to zasady. Ten, kto wyskakuje z pomysłem zorganizowania imprezy, ten później po niej sprząta. I nie ma przebacz. Więc z nieszczęśliwą miną odkręciłam wodę i zaczęłam wszystko myć. Co prawda mamy zmywarkę, ale jakoś nie przepadam za używaniem jej. Wszelkiej maści urządzenia, jakie mamy są dla Rax. Ona je obsługuje, a ja ich nawet nie tykam. No może poza pralką, ale Rax nadal uparcie twierdzi, że to tylko kwestia czasu, aż zaleję łazienkę, czego nie rozumiem. Przecież jeszcze nigdy tego nie zrobiłam.
- Szybko się z tym uwinęłaś. – Aż podskoczyłam na cichy głos gdzieś za mną i upuściłam szklankę, która cudem się nie stłukła.
- Mało zawału nie dostałam – mruknęłam odwracając się. – Długo tu siedzisz, Harry? – Przyjrzałam się chłopakowi siedzącemu przy stole, z głową opartą na ułożonych, na blacie dłoniach. Widać po nim było, że jest zmęczony i kac jeszcze nie do końca go opuścił.
- Przyszedłem jakoś w połowie. – Uśmiechnął się do mnie pogodnie. – Ale byłaś tak zajęta sprzątaniem, że nawet mnie nie zauważyłaś.
- Wybacz. – Posłałam mu przepraszające spojrzenie i upiłam łyk swojej zimnej kawy. – Chciałeś coś? Jeść? Pić?
- Nie. Po prostu Lou i Niall strasznie się rozpychali – mruknął urażonym tonem – więc przyszedłem po tym, jak spadłem z łóżka.
- Możesz się położyć w gościnnym, jeśli chcesz. – powiedziałam cicho.
   Przez ostatnie trzy lata przyzwyczaiłam się do tego, że spotykam sławę, bo Lou niezaprzeczalnie nią jest, ale dziwnie było mieć w domu jego przyjaciół, których dopiero co poznałam.
Nigdy nie chciałam być częścią życia Louisa Tomlinsona – bożyszcza nastolatek, z kilkoma zerami na koncie, dlatego nie pchałam się do kontaktów z pozostałą czwórką.
   Chciałam, żeby Lou pozostał dla mnie po prostu moim Lou – przyjacielem, który siedział ze mną w moim pokoju i wmuszał we mnie czekoladki, gdy miałam podły nastrój, opieprzał mnie, gdy zrobiłam coś wybitnie głupiego i groził każdemu mojemu chłopakowi, że go zamorduje, jeśli mnie skrzywdzi.
- Shay? Odpłynęłaś. – Głos Hazzy oderwał mnie od moich myśli.
- Myślałam o twoim chłopaku, przepraszam. – Posłałam mu winny uśmieszek. – Co mówiłeś?
- Słucham?
- Pytałam, co…
- Nie – przerwał mi – wiesz o tym, że ja i Lou…
- Że jesteście razem? – spytałam, zabierając z półki dwie szklanki i sok z lodówki, usiadłam przy stole naprzeciw niego. – Harry, ja wiedziałam o jego uczuciach do ciebie jeszcze długo przed tym, jak tobie o nich powiedział. – Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Dlaczego? – spytał cicho.
- Bo ja wiedziałam od dawna o tym, że woli facetów i byłam prawdopodobnie jedyną osobą w Londynie, z którą mógł o tym porozmawiać.
- Boo prawie nam o tobie nie mówił. Do wczoraj wiedzieliśmy tylko o tym, że istniejesz i mieszkasz gdzieś w Londynie – poinformował mnie, na co roześmiałam się cicho.
- To samo mogłaby powiedzieć Ishardi o tym wszystkim. – Nalałam nam soku i podsunęłam mu szklankę.
- Jesteście z Lou blisko – powiedział. – To widać, jak jesteście razem.
- Jesteśmy jak rodzeństwo. Znamy się chyba od zawsze. Mieszkaliśmy na tej samej ulicy i często razem się bawiliśmy. Jak na złość, w okolicy w ogóle nie było dzieciaków w naszym wieku, więc musiałam znosić zabawy samochodzikami, jak byłam u niego, a on lalki, kiedy siedzieliśmy u mnie. A później nasze mamy urodziły nam po siostrze i jakoś przestaliśmy spędzać ze sobą tyle czasu. No i na nowo zaczęliśmy się przyjaźnić w ogólniaku, jak poszłam do pierwszej klasy. Byłam śmiertelnie przerażona nowym miejscem i Lou to najwyraźniej zauważył, bo zgarnął mnie następnego dnia, jeszcze w autobusie.
- To długo – mruknął. – Nie dziwi mnie, że przy tobie jest tak swobodny.
- Nie tak, jak przy tobie. – Uśmiechnęłam się. – LouLou szaleje za tobą.
- Z wzajemnością – szepnął wyraźnie zawstydzony.
- Ej, Hazz… - Zaśmiałam się. – To słodkie. Jesteście uroczą parą.
- Jak się dowiedziałaś? – spytał unikając mojego wzroku.
- O was? Mówiłam ci, Louis mi powiedział zanim…
- Nie – wtrącił się – o tym, że Lou jest… - urwał zawstydzony.
- Gejem? Hazz, nie bój się tego słowa – powiedziałam. – Nie ma w tym nic złego.
- Więc jak się dowiedziałaś, że jest gejem?
- Oh, to traumatyczne przeżycie. – Zaśmiałam się przypominając sobie całe zdarzenie. – To było pod koniec mojej pierwszej klasy liceum. Miałam problemy z zaliczeniem z matmy, więc Louis mnie uczył. Byliśmy umówieni na czwartą popołudniu, a on się już godzinę spóźniaj, więc wściekła postanowiłam iść do niego i mu nawciskać. Lottie mnie wpuściła do domu, a że bywałam tam naprawdę często, od razu ruszyłam na górę, do jego pokoju. Wparowałam tam akurat, gdy Louis trzymał rękę w bokserkach jakiegoś kolesia, którego wtedy nie znałam. Mówię ci, Harry, nigdy tak szybko nie wychodziłam z jego pokoju, jak wtedy. Później Lou przyszedł do mnie i mi opowiedział o wszystkim co się dzieje. Myślałam, że go zamorduję, jak powiedział, że bał się przyznać wcześniej, bo mogłam tego nie zaakceptować.
- Weszłaś mu jak seks uprawiał?! – Harry spojrzał na mnie oczyma jak ćwierćdolarówki.
- Odwdzięczył mi się tym samym. I to nie raz – mruknęłam. – Louisa nie nauczy się chyba nigdy pukania.
- Coś o tym wiem – westchnął, gdy rozdzwonił się jego telefon.
- Nie odbierzesz? – spytałam, kiedy Lokaty jedynie spojrzał na wyświetlacz i położył urządzenie na blacie.
- To Liam. Mamy się zbierać – powiedział i wstał ze swojego miejsca. – Obudzę Lou i Nialla.
- Okay, to ja pójdę do Rax po Zayna – odparłam i ruszyłam za nim.
   Podeszłam do drzwi przyjaciółki i cicho je uchyliwszy zajrzałam do środka, gdzie panowały egipskie ciemności. Zapaliłam światło, będąc pewna, że dwójka pewnie zasnęła, ale łóżko było puste, tak samo, jak cały pokój, w którym wyraźnie czułam papierosy.
   Wróciłam na korytarz i rozejrzałam się. Mój pokój był otwarty i słyszałam z niego głosy Hazzy i Lou, obok była łazienka, a spod następnych drzwi sączyło się słabe światło. Poszłam w tamtą stronę i usłyszałam stłumione śmiechy. Zajrzałam do środka i przy otwartych drzwiach balkonowych znalazłam Zayna i Ishardi. Siedzieli naprzeciw siebie śmiejąc się cicho z czegoś, a Zayn opierał dłonie na jej udach. Oboje najwidoczniej mnie nie zauważyli. Patrzyłam na nich chwilę ze zdziwieniem.
- Emmm… Zaynee? – spytałam, gdy chłopak uniósł się lekko i pochylił w stronę mojej przyjaciółki.
- Tak? – odwrócił się szybko w moją stronę, a Rax posłała mi zirytowane spojrzenie.
- Liam już jedzie.

Ishardi

   Zaszyłam się w pokoju gościnnym, licząc na chwilę spokoju po tym wszystkim, co się do tej pory działo. Nie czułam się najlepiej, a przetrawienie informacji o wyjeździe w trasę z One Direction nie było takim łatwym zadaniem.
   Otworzyłam drzwi balkonowe i usiadłam na szerokiej dolnej framudze, zapalając papierosa. Wcześniej paliłam najwyżej pięć dziennie, a tutaj proszę, pojawił się niejaki Zayn Malik i kończyłam właśnie paczkę. Wypuściłam obłoczek dymu, zamykając na chwilę oczy i czując lekki podmuch powietrza na twarzy.
   Skrzypnęły drzwi. Otworzyłam jedno oko, patrząc w ich stronę i spodziewając się tam Shay. Natomiast na progu stał mój najnowszy nieodłączny towarzysz, Zayn, wyglądając, jakby nie mógł się zdecydować czy wejść i zamknąć drzwi, czy po prostu wyjść.
-Nikt cię tu nie zje – mruknęłam, ponownie się zaciągając i patrząc na ulicę w dole.
-Nie wypaliłaś dzisiaj za dużo? - usłyszałam tuż obok siebie i drgnęłam. Nie słyszałam, żeby podszedł.
-Nie czepiaj się, mam pełne prawo do trucia się.
Zayn parsknął śmiechem i usiadł naprzeciwko mnie, bezwstydnie się na mnie gapiąc. Żeby tylko nie być zmuszoną na niego spojrzeć, skupiłam całą uwagę na dopalającym się papierosie, który nagle wydał mi się cholernie interesujący.
-Wiesz... – zaczął, a ja odruchowo podniosłam głowę.
Błąd, Thurse, spąsowiałaś.
Niech on przestanie mieć tak cholernie hipnotyzujące oczy!
-Mam pewną zasadę, której zawsze przestrzegam – powiedział spokojnie, a ja delikatnie przekrzywiłam głowę, nie wiedząc, o co mu chodzi.
-Jaką? - zapytałam, wyrzucając niedopałek przez balustradę i modląc się, żeby Shay nie wyczuła, że tu paliłam.
-Zaraz się dowiesz – odparł chłopak, a ja ponownie na niego spojrzałam. Uśmiechał się. -W każdym razie – kontynuował – wydaje mi się, że dobrym pomysłem jest zabranie was w trasę.
-Serio?
-A dlaczego nie? - Zayn wzruszył ramionami. -Może być weselej. Poza tym, nie będę jedynym palaczem w towarzystwie.
Parsknęłam śmiechem.
-To jest naprawdę cudowny powód, żeby zabrać dwie praktycznie nieznane wam dziewczyny w trasę. Mnie to się wydaje trochę absurdalne, sama nie wiem, czy chcę w ogóle tam jechać – spojrzałam na swoje skrzyżowane w siadzie tureckim nogi, bawiąc brzegiem flanelowej koszuli. -Nie chodzi o to, że któregoś z was nie lubię, bo jesteście świetni, tylko... bo ja wiem. To chyba nie mój świat.
-Przecież sama tworzysz, tak? - zapytał mój rozmówca, a ja przytaknęłam, odrobinę zdziwiona że zapamiętał to z wczorajszej rozmowy. -No więc musisz się przyzwyczaić do życia w trasie i chodzeniu od studia do studia. Poza tym, zaszkodzi ci nowe doświadczenie?
-A ty co mnie tak namawiasz?
Podniosłam wzrok i spojrzałam na chłopaka, który nadal się uśmiechał. Zaczęłam się zastanawiać, o co tak naprawdę chodzi mu w tej rozmowie i dlaczego usilnie chce, żebym pojechała razem z Shay z nimi w trasę.
-Ta zasada – odparł na moje pytanie, cały czas na mnie patrząc – tyczy się tego, że zawsze kończę to, co zaczynam.
-A jak to się ma do całej sytuacji?
-Zaraz się przekonasz.
Nic nie rozumiejąc, potrząsnęłam głową.
-Hej, panie chodząca zagadko – przysunęłam się odrobinę. -Chyba wczoraj wyraźnie ci powiedziałam, że nie lubię słownych gierek.
Zayn oparł dłonie na moich udach, żeby nie stracić równowagi na framudze.
-Bardzo wyraźnie, jak na osobę w stanie „więcej nie piję, ale możesz polać”.
   Oboje się zaśmialiśmy, a on nagle znalazł się bliżej. Dużo bliżej, niż przed chwilą, chociaż nie powiem, żeby mi to przeszkadzało. Jeszcze mniej przeszkadzało mi to, że pochylił się w moją stronę i spojrzał mi prosto w oczy.
Natomiast przeszkodził mi głos z progu pokoju.
-Emmm... Zaynee?
Zayn odwrócił się błyskawicznie, odsuwając ode mnie na dozwoloną odległość. Rzuciłam Shay mordercze spojrzenie, wzdychając z poirytowaniem i licząc do pięciu, żeby nie wstać i jej nie przywalić.
-Tak?
-Liam już jedzie.


   -Bezpiecznej drogi, do zobaczenia!
Drzwi za chłopakami się zamknęły i Shay odwróciła się do mnie z uśmiechem, który natychmiast przygasł, kiedy zobaczyła moją minę.
-A tobie co? - zapytała, patrząc jak stoję oparta ramieniem o ścianę i krzyżuję ramiona, próbując zabić ją spojrzeniem. -Masz minę, jakbyś się czymś struła.
-Bardzo możliwe, że mam alergię na wpieprzanie się tam, gdzie nikt nikogo nie prosi – fuknęłam, odwracając się i idąc do pokoju.
-O co ci chodzi? - Shay poszła za mną. Nigdy nie lubiła, kiedy wychodziłam w połowie rozmowy.
-A co – zaczęłam, wrzucając do swojego czarnego wojskowego chlebaka dwie paczki papierosów, zapaliczkę, słuchawki i telefon – oczu nie masz, czy dostałaś amnezji? Nie mogłaś łaskawie nam przerwać minutę później?
-Chciałaś pocałować chłopaka, którego nawet nie znasz!
-NO I CO CI DO TEGO! - krzyknęłam, zarzucając torbę na ramię i zgarniając kluczyki do Impali czekającej na mnie cierpliwie w garażu kamienicy. -Co cię obchodzi, co ja robię? Nie jesteś moją matką! Tobie nikt nie przeszkadzał, kiedy wczoraj gapiłaś się w Nialla jak w obrazek, albo jak z nim flirtowałaś, że mogłam to zobaczyć przez ściany!
-Możesz się do mnie nie rzucać?
-Nie, nie mogę – burknęłam, idąc do drzwi wyjściowych. -To nie twój pieprzony biznes, co, gdzie i z kim robię. A poza tym, to on wyskoczył z tą inicjatywą, a nie ja.
-Tak, jasne – zaczęła ironizować Shay, zatrzymując się i krzyżując ręce. -Najlepiej dać każdemu w okolicy i pokazać, jak cholernie jest się „bad”, prawda?
   Poczułam, jakby ktoś sprzedał mi kopniaka w żołądek. Spojrzałam na przyjaciółkę, mając zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale po prostu pokręciłam głową i zatrzasnęłam za sobą drzwi, wychodząc z mieszkania.
Jeździłam bez celu po mieście, byle tylko nie musieć wracać do domu i czekającej tam na mnie kłótni. Nienawidziłam kłócić się z Shay, ale nie umiałam zareagować inaczej- trzy prawie-pocałunki to za dużo jak na dwa dni.
   Wrzuciłam do odtwarzacza jedną z moich składanek i podkręciłam głośność. W samochodzie rozbrzmiało „Carry on my wayward son”, a ja zastanawiałam się, jak bardzo panu Bozi musi się nudzić, że wybiera mi losowo ironicznie pasujące piosenki.
-Dobrze, że nie padło na „Kiss you” chłopaków – mruknęłam do siebie, skręcając w kolejną ulicę.
   Po chwili zaczęłam wybijać na kierownicy rytm gitar w piosence Kansas i opuściłam szybę po swojej stronie, jedną ręką prowadząc, a drugą szukając w torbie paczki papierosów i zapaliczki. Odpaliłam i zmieniłam ręce, drugą trzymając za oknem.
   Piosenki powoli się zmieniały, a ja co chwilę odpalałam nowe papierosy. Nałóg to nałóg, płuca będę miała czarne jak smoła. Kluczyłam między ulicami, myśląc o wszystkim i o niczym, aż w końcu włączyło się „I don't wanna miss a thing” Aerosmith, a ja jakimś cudem znalazłam się pod naszą kamienicą i zaparkowałam.
   Przez chwilę siedziałam w samochodzie i zastanawiałam się na poważnie, czy nie spędzić w nim całej nocy – to w końcu chevie Impala, z tyłu jest wystarczająco dużo miejsca – ale potem uznałam, że nie mogę robić z siebie sfochowanej nastolatki. Wysunęłam szybę, ściszyłam radio i zgasiłam silnik, zarzucając pasek chlebaka na ramię.
-Czas stawić czoło Armagedonowi – mruknęłam do siebie, czekając na windę.

3 komentarze:

  1. ciekawe, Shay ma literówkę "a on się już godzinę spóźniaj,". Dodawajcie trochę częściej notki :) czekam na więcej akcji z chłopakami. I na wyjazd w trasę z nimi. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram wcześniej komentującą osobę, dawajcie częściej notki, ponieważ blog jest jednym z lepszych jakie kiedykolwiek czytałam. Cały czas czekam na akcje z trasą.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochamkochamkocham. <3
    IMPALAAA! Rax, nie przeżyłabyś bez niej, coo. XD Bardzo mi się podoba fakt, że w każdym rozdziale jest akcja opisana oczami Shay i Ishardi, to daje lepszy wgląd na wszystko.
    Larry is real, byłam strasznie ciekawa czy w tym opo tak będzie. :3
    Rozmowa z Hazzą była genialna, naprawdę uwielbiam tego człowieka w tym ff. <3

    OdpowiedzUsuń