Chapter 8


Ishardi
     Była siódma rano, kiedy razem z Shay przyjechałam na miejsce ślubu i wesela. Nasza kaplica była cudownie przystrojona, tam samo jak sala weselna. Nadal dziwiłam się, że Zayn zdecydował się na tradycyjny ślub, który poniekąd przecież kłócił się z jego religią, ale nie protestowałam.
            Kręciłam się po garderobie, patrząc co chwilę w stronę pokrowca z suknią i dodatkami. Byłam przerażona i szczęśliwa jednocześnie, chociaż radość tłumił ogromny strach przed wszystkim, co mnie dzisiaj czeka. Dzisiaj i do końca życia, bo nie miałam zamiaru nigdy kończyć swojego związku z Zaynem.
A mimo to czułam, że nie dam rady. W głowie pojawiały mi się bezsensowne wątpliwości, których nie umiałam rozwiać. Stres mną zawładnął, a palce drżały mi tak bardzo, że nie byłam w stanie nawet napisać smsa do Shay, żeby do mnie przyszła.
Na szczęście po tylu latach przyjaźni wytrenowałyśmy sobie telepatię i chwilę później usłyszałam ciche pukanie do drzwi, w których pojawiła się moja najlepsza przyjaciółka. Od razu podeszłam do niej i przytuliłam się, czując, że za moment się rozpłaczę.
 -Hej, kocie, co się stało? – zapytała cicho, gładząc mnie po włosach.
 -Shay, ja nie… ja nie mogę wziąć tego ślubu – spojrzałam na nią i poczułam łzy wzbierające w moich oczach.
W jej czaiło się zdziwienie i niedowierzanie.
 -Rax, kochanie, nie mów tak nawet! – skarciła mnie, zamykając za sobą drzwi i przyglądając mi się uważnie. –Oczywiście, że możesz wziąć ten ślub. Wiem, że jesteście ze sobą stosunkowo krótko i możesz mieć różne wątpliwości, to się zdarza w dzień ślubu, ale…
 -Nie o to mi chodzi – rzuciłam, znowu kręcąc się bez celu po swojej garderobie. –Nie jestem gotowa, rozumiesz? Nie jestem dobrym materiałem na żonę, Shay, nie potrafię kompletnie nic wnieść do tego związku, to wszystko się rozleci. Nie chcę być niczyją żoną, nie mam nawet dwudziestu kilku lat, nie powinnam brać teraz ślubu!
            Spojrzałam na przyjaciółkę, która stała jak wryta tuż przed drzwiami. Patrzyła na mnie ze skrajnym niedowierzaniem i wydawała się być przerażona, podczas gdy ja trzęsłam się z nerwów i nie potrafiłam nad sobą zapanować. Rozpłakałam się na całego i podeszłam do okna, opierając czoło o ścianę i zaciskając powieki, żeby jakoś zapanować nad łzami spływającymi mi po policzkach.
 -Ishardi… - zaczęła Shay, ale za moment urwała i westchnęła.
Usłyszałam, jak uderza paznokciami w klawiaturę telefonu, a po chwili komórka zabrzęczała i dziewczyna mruknęła do mnie, że musi odebrać. Wyszła z pomieszczenia i za kilka minut znów się pojawiła, podchodząc do mnie i przytulając mocno.
 -Jesteśmy tutaj od dwóch godzin, a ty mi mówisz, że nie możesz wyjść za Zayna?
Pokiwałam głową, wybuchając ponownie płaczem.
 -Spokojnie słoneczko, naprawimy to. Kochasz go, prawda?
 -Kocham – przyznałam, łapiąc oddech. –Bardzo.
 -Właśnie. Dasz radę, wiem o tym – znowu pogłaskała mnie po włosach. –Wszystko będzie w porządku, kochanie. Na próbach radziłaś sobie świetnie, wczoraj na wieczorze panieńskim nie mogłaś się nacieszyć tym, że już jutro zostaniesz jego żoną… Co tak nagle się zmieniło?
 -Nie wiem, Shay – wymamrotałam, odsuwając się od przyjaciółki i patrząc na nią. –Po prostu się złamałam, rozumiesz? Nie czuję się na tyle gotowa, żeby założyć obrączkę i związać się z kimkolwiek na całe życie. Nie chcę żadnego ślubu i żadnego wesela.
            Shay nie wiedziała chyba, co powiedzieć, więc powtórzyła, że wierzy, że wszystko będzie dobrze, przytuliła mnie szybko i powiedziała, że musi już iść. Usiadłam w fotelu i znowu zaczęłam płakać, ukrywając twarz w dłoniach. Nie minęło dziesięć minut, a znowu usłyszałam pukanie do drzwi.
 -Cringely, daj mi święty spokój! – krzyknęłam, nie mając zamiaru słuchać jej argumentów, dlaczego powinnam przestać histeryzować i wziąć się w garść.
 -O ile wiem, mam na nazwisko Malik – usłyszałam, kiedy drzwi się otworzyły.
            Szybko podniosłam głowę i spojrzałam na Zayna, czując poniekąd ulgę, chociaż uczucie strachu i niepewności również odrobinę wzrosło. Podszedł do mnie szybko i kucnął obok, przytulając mnie mocno i całując w czoło. Nie powiedział nic, dopóki nie uspokoiłam się na tyle, żeby być w stanie z nim porozmawiać. Wtedy otarł mi kciukami policzki i spojrzał na mnie czule.
 -Kocham cię – powiedział, patrząc mi w oczy. –Kocham cię i nie przestanę, nigdy. Rozumiesz?
 -Też cię kocham – odparłam, wstając razem z nim i wtulając się w niego.
            Nie musiałam zgadywać żeby wiedzieć, że Shay dzwoniła do Louisa, który przywiózł tutaj mojego narzeczonego, żeby mnie uspokoił. Czułam się cholernie źle i miałam potworny mętlik w głowie, a tylko Zayn zawsze potrafił mnie uspokoić i spokojnie ze mną porozmawiać – wyjmując z tej kategorii kłótnie, które wypadały nam rzadko, ale za to były głośne i ostre.
 -Widzisz? Kochamy się oboje, jestem przekonany, że jak nigdy nikogo. Prawda?
Mruknęłam potwierdzająco, a on kontynuował.
 -Jesteśmy razem krótko, a potrafimy powiedzieć sobie wszystko i wiele osób mówi, że nie wierzą, że mamy tak krótki staż związku. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, Ishardi. Jesteś wszystkim co mam i nie potrafiłbym żyć, gdyby ciebie miało nie być – ponownie pocałował mnie w czoło i przytulił mocniej. –To, że dzisiaj weźmiemy ślub to tylko kolejny stopień naszego związku, kochanie. Nic więcej, to po prostu jak kolejny dowód dla ludzi tego, jak bardzo się kochamy. Rozumiesz, co mam na myśli?
 -Tak – mruknęłam, odchylając głowę i stając na palcach, żeby dosięgnąć ust chłopaka. Musnęłam je delikatnie swoimi i uśmiechnęłam się słabo. –Ja po prostu… boję się, że nie podołam temu wszystkiemu, tej nowej roli.
 -To nie jest żadna nowa rola, Mała – powiedział natychmiast Zayn, patrząc mi w oczy. –To jest tylko dodatkowy pierścionek na palcu i papierek, że oficjalnie jesteśmy razem. Nic więcej, nic między nami się nie zmienia, to nadal jest ten sam związek.
 -A co, jeśli za bardzo się spieszymy?
 -Rax, myślisz, że ja nie mam wątpliwości? Że ja się nie boję, że coś pójdzie nie tak, że nie dam rady być twoim mężem? Boję się tak samo jak ty – zapewnił, kręcąc kółka kciukami na moich plecach. –Boję się, ale każdy się tak czuje w dzień ślubu. Jestem zdenerwowany, myślę przeróżne rzeczy, ale wiem, że to nic wielkiego. Złożymy sobie przysięgi, powiemy przed setkami ludzi, jak bardzo nam na sobie zależy i co do siebie czujemy, a potem czeka cię tylko zmiana nazwiska.
            Parsknęłam śmiechem, znowu się w niego wtulając i zamykając oczy. To wszystko przestawało być tak bardzo przerażające i nie miałam już wrażenia, że to nie dla mnie. Im dłużej i więcej Zayn do mnie mówił, tym pewniej się czułam i tym jaśniej docierało do mnie, że dałam się zdominować stresowi i nieuzasadnionym wątpliwościom.
 -Ślub jest dopiero o dwunastej, kochanie – powiedział cicho, całując mnie we włosy. –To dużo czasu. Oboje potrzebujemy się uspokoić i podejść do tego wszystkiego jak dwoje kochających się ludzi, to nic trudnego.
            Chłopak wypuścił mnie z objęć i znalazł moje usta, składając na nich długi, ale delikatny pocałunek. Zamruczałam cicho, kiedy odsunął się ode mnie i uśmiechnął się czule, przejeżdżając palcami po moim policzku. Wziął moją dłoń i uniósł ją na wysokość moich oczu, pokazując mi pierścionek zaręczynowy, który dostałam tydzień po zgodzeniu się na zostanie jego żoną.
 -To jest dowód tego, że potrafimy być razem i że się kochamy – oznajmił, całując moje palce. –Dzisiaj zmienisz ten pierścionek na obrączkę, ale to nadal będzie symbol tego samego, Ishardi. Kocham cię.
            Pocałował mnie po raz ostatni i bez słowa wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Stałam tak chwilę, nadal czując przy sobie jego dłonie i jego usta na swoich, a potem zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko.
 -Też cię kocham – rzuciłam do ścian, otwierając oczy i sięgając po swoje BlackBerry.
Naskrobałam smsa do Shay, żeby zgarniała kosmetyczkę i fryzjerkę i przychodziła do mnie, bo ślub za kilka godzin, a ja nadal stoję tutaj w czarnych jeansach i koszulce The Doors. Podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje odbicie, przeczesując palcami niedawno umyte przez fryzjerkę włosy. Uśmiechnęłam się szeroko i poczułam, że wcale się nie boję.
 -Czas wziąć tego byka za rogi, Thurse – powiedziałam głośno do swojego odbicia, a drzwi za mną się otworzyły.
 -Nie trzęś się i daj zrobić się na bóstwo, a potem wskakuj w ten biały kaftan – rzuciła Shay, pojawiając się obok mnie i uśmiechając się promiennie. –Siadaj, nie marudź, nie krzycz na nikogo i się wyluzuj. Nie mam zioła, więc luzuj się sama.
            Zaśmiałam się i usiadłam posłusznie, patrząc, jak fryzjerka zajmuje się moimi włosami, a makijażystka i kosmetyczka rozkładają przybory, które będą potrzebne, żebym nie wyglądała na zdjęciach jak przypadek w welonie. Patrząc na to wszystko, na uśmiechniętą przyjaciółkę i na uśmiechniętą samą siebie czułam, że nic nie może pójść źle. Wszystkie wątpliwości zniknęły a ja byłam w pełni gotowa zostać panią Malik.

Shay
     Prawie biegiem pokonałam niewielki korytarzyk na tyłach kaplicy, wkurzając się, że nie zabrałam jakichś płaskich butów. Szpilki zdecydowanie nie nadawały się do biegania. Będąc przy drzwiach, wpadłam na kogoś i warknęłam poirytowana.
- Zachowujesz się jakby to był twój własny ślub. – Zaśmiał się Louis przytrzymując mnie przy sobie żebym nie upadła.
- Czy wyglądam jak panna młoda? – spytałam wskazując na swoją sięgającą przed kolana, dopasowaną kremową sukienkę.
- No jakby zmienić to i…
- Oh, nie mam czasu na plotki Lou – westchnęłam ciężko i ruszyłam do drzwi.
- Rax u siebie? – zawołał za mną.
- Tak, a co? – zainteresowałam się.
- Mam do przekazania wiadomość od mężusia – uśmiechnął się w przesłodzony sposób, na co machnęłam ręką i wyszłam na zewnątrz. Pogoda w Londynie była dziś idealna. Ani jednej chmury, a słońce świeciło mocno sprawiając, że wszystko wydawało się o wiele piękniejsze niż normalnie.
     Szybko odszukałam wzrokiem stojących niedaleko Zayna, Liama i Nialla, którzy rozmawiali o czymś zawzięcie. Podeszła do nich uśmiechając się szeroko i lustrując wzrokiem całą trójkę. Wyglądali niesamowicie w idealnie skrojonych garniturach. Zayn i Liam, jako jego świadek, przypięte mieli przy marynarkach małe, białe kwiatki.
- Hej panowie – powiedziałam uśmiechając się do nich szeroko. – Zayn, zestresowany?
- Jak cholera – mruknął.
- Właśnie się zastanawiał, czy czasem Ishardi mu sprzed ołtarza nie ucieknie, więc wysłał Lou z informacją, że ją kocha i nie może się doczekać rozpoczęcia ceremonii – dorzucił Niall starając się ukryć nutkę rozbawienia w głosie.
- Wpadłam na niego – sięgnęłam do kołnierzyka blondyna poprawiając węzeł jego krawatu, na co westchnął ciężko, ale nic nie powiedział. – Masz to o co cię prosiłam? – spytałam swojego chłopaka.
- Jak najbardziej. – Sięgnął do kieszeni swoich spodni i podał mi nieduże pudełeczko, którego zapomniałam zabrać rano.
- Dzięki – musnęłam jego policzek, uważając, żeby nie odbić na nim mojej szminki. – Liam, masz obrączki? – zwróciłam się do mojego partnera na czas uroczystości.
- Ile jeszcze razy mnie ktoś o to zapyta? – jęknął poirytowany. – Mam – dodał widząc moje naglące spojrzenie.
- Super – odetchnęłam. – Więc widzimy się za pół godziny pod ołtarzem. Idę wygonić Louisa, zanim zamęczy mi Ishardi. – przytuliłam każdego z nich i ruszyłam z powrotem do kaplicy, gdzie czekała moja przyjaciółka.
     W drzwiach minęłam się z Lou, który uśmiechał się szeroko i życzył nam obu powodzenia, po czym odszedł. Przez chwilę po prostu stałam i patrzyłam na nią, ubraną w białą suknię, sama nie do końca wierząc, że moja przyjaciółka już dziś wychodzi za mąż i czułam się poniekąd sprawcą tego wszystkiego, bo to ja zaprosiłam Zayna do naszego mieszkania niewiele mniej niż rok temu.
- Co to? – spytała wskazując na moją dłoń, w której miałam pudełeczko.
- Coś dla ciebie – uśmiechnęłam się otwierając je i wyciągnęłam skromny naszyjnik z białego złota. – Dostałam go od Lou na urodziny kilka lat temu. Chyba się nadaje, jak sądzisz? – podeszłam bliżej niej.
- To twój ulubiony – mruknęła. – Nie mogłam go nawet ruszać.
- A dziś chcę żebyś go założyła. Nie jeden raz przyniósł mi szczęście. Teraz czas, żeby tobie je przyniósł. – najostrożniej jak potrafiłam, założyłam jej i zapięłam naszyjnik, po czym spojrzałam na nią uśmiechając się dumnie.
- Dzięki. – przytuliła mnie, a ja zaśmiałam się.
- Uważaj na sukienkę – upomniałam ją nie starając się nawet ukryć rozbawienia w głosie. – Czas się zbierać, mała – jeszcze raz delikatnie przytuliłam ją do siebie, po czym  sięgnęłam po leżący na stoliku welon. Rax jak na zawołanie odwróciła się do mnie tyłem i umożliwiła mi wpięcie go w jej ułożone przez fryzjerkę włosy. – Zayn pewnie już czeka na ciebie przy ołtarzu. – uśmiechnęłam się otwierając drzwi i czekając aż wyjdzie.

     Stojąc przy ołtarzu, tuż obok Rax, miałam idealny widok na gości i cudownie przybraną kaplicę, ale mimo to nie zwracałam uwagi na otoczenie. Byłam całkowicie skupiona na Ishardi i Zaynie, stojących przy sobie i wpatrujących się w siebie z taką miłością, jakiej jeszcze nigdy między nimi nie widziałam. Patrząc na nich nie miałam nawet cienia wątpliwości, że mogą nie być dla siebie stworzeni i cholernie zazdrościłam przyjaciółce tak wielkiego i silnego uczucia, jednocześnie ciesząc się jej szczęściem, emanującym z całej jej postawy.
- Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego – Całą sobą próbowałam przegonić łzy wzruszenia zbierające się w moich oczach, gdy Ishardi składała swoją przysięgę. Brzmiała na bardzo pewną i świadomą każdego pojedynczego słowa.
- Nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje. – Kiedy Zayn wypowiedział swoją część przysięgi, pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.
     Starłam ją uśmiechając się jak wariatka, patrząc na zakochaną w sobie parę, która zdawała się nie być świadoma istnienia niczego poza ich dwójką. Rozglądając się po kaplicy, zauważyłam wzruszoną mamę Zayna obejmowaną przez jego ojca i siedzących niedaleko nich chłopaków. Niall obejmował ramieniem Danielle, a Lou i Hazz wpatrywali się w siebie zupełnie jakby to oni w tym momencie składali sobie przysięgi małżeńskie.
     Odwróciłam się w stronę Zayna i Ishardi akurat w momencie, gdy Liam podawał im obrączki. Z zafascynowaniem patrzyłam jak wymieniają się nimi, wypowiadając standardowe formułki, a potem pastor ogłosił, że są mężem i żoną.
Zayn pocałował moją przyjaciółkę, szepcząc na koniec coś, co tylko oni mogli usłyszeć, a na usta Ishardi wpłynął uśmiech pełen miłości i ulgi.
     Malik wziął swoją żonę pod ramię i poprowadził do wyjścia, gdy w tle kilka skrzypaczek grało marsza weselnego. Zaraz za nimi szliśmy ja i Liam uśmiechając się jak wariaci.
- Skoro Ishardi jest dla mnie jak siostra, a Zayn dla ciebie jak brat, można uznać, że jesteśmy rodziną – powiedziałam cicho, gdy wyszliśmy na zewnątrz.
- Jasne, szwagierko – zaśmiał się Li i oboje jako pierwsi podeszliśmy do stojącej niedaleko młodej pary.
- Jesteś żoną! – zawołałam przytulając do siebie przyjaciółkę. – Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, pani Malik - powiedziałam nie odsuwając się od niej.
- Już wystarczy ci, podziel się nią. – Usłyszałam za sobą Louisa.
- Oh, spadaj Tomlinson. – warknęłam, ale puściłam Rax i przeszłam do Zayna. – Masz się nią opiekować, Malik. – starałam się brzmieć groźnie, ale mój szeroki uśmiech psuł efekt. – Wszystkiego najlepszego. – przytuliłam go.
- Najlepsze już mam – powiedział cicho, splatając palce swoje i Rax, na co uśmiechnęłam się i odeszłam na bok, dając innym dostęp do niego.
     Obserwowałam jak każdy z gości po kolei podchodzi do młodej pary i składa im życzenia, a później ktoś zarządził, że Rax ma rzucić swoim bukietem, więc razem z kilkunastoma innymi dziewczynami, stanęłam u podnóża schodków, na których, plecami do nas znajdowała się moja przyjaciółka i czekałam.
To była chwila, gdy Ishardi rzuciła bukiet, zrobiło się małe zamieszanie, podskoczyłam, a po chwili stałam trzymając w dłoniach wiązankę z małych, białych różyczek i konwalii. Zaszokowana spojrzałam w bok, gdzie stała Danielle, śmiejąc się i bijąc mi brawo. Moment później podeszła do mnie Ishardi i uściskała mnie mrucząc coś o tym, że teraz serio jestem następna w kolejce.
- Czuj się zobligowany do zdobycia muszki Zayna – powiedziałam Niallowi, kiedy podszedł i objął mnie ramieniem, całując kącik moich ust. – Nie mam zamiaru wyjść za jakiegoś wujka starego kawalera czy coś.
- O to nie musisz się martwić – obiecał, gdy zbieraliśmy się do samochodów, którymi mieliśmy jechać na przyjęcie.

     Jakoś w połowie przyjęcia weselnego, na którym jedynym alkoholem było wino i szampan, okazało się, że w samochodzie Louisa znajduje się mały zapas wódki cytrynowej. I pewnie nie wiedziałabym o tym, gdybyśmy z Danielle nie wyszły na chwilę na parking, przewietrzyć się po szaleństwach na parkiecie. Znalazłyśmy wtedy Tomlinsona z jakimś kuzynem Zayna, z którym się wyjątkowo zakumplował, pijących w tajemnicy i przyłączyłyśmy się do nich. I pewnie przez tą wódkę, tak łatwo razem z Danielle upiłyśmy się.
- Wam już chyba wystarczy, nie sądzicie, moje drogie? – obie podniosłyśmy głowy do góry i zobaczyłyśmy Liama, który właśnie zabrał z naszego stolika wypitą do połowy butelkę białego wina.
- Liaaaam – jęknęłam – nie bądź szuja.
- Kochanie, oddaj ją – zażądała Danielle mrużąc groźnie oczy.
- Zdecydowanie wam wystarczy – powiedział chłopak uśmiechając się do nas z pobłażaniem, gdy obie wstałyśmy, mając minimalne problemy z koordynacją.
- Wybieraj. Wycieraczka albo kanapa, bo do łózka cię nie wpuszczę – poinformowała go Dani, ale ja już nie zwracałam na to uwagi. Zrzuciłam ze stóp szpilki i ruszyłam w stronę Zayna, który właśnie wszedł na salę. Danielle zrobiła to samo co ja i po chwili obie byłyśmy przy chłopaku uwieszając się jego ramion.
- Zayneeh – zaśmiałam się całując jego policzek.  – Bo my porozmawiać musimy.
- I to na poważnie. – Danielle pomachała mu wskazującym palcem przed nosem.
- No skoro tak twierdzicie – ewidentnie go bawiłyśmy ale starał się utrzymać powagę.
- Bo widzisz, Z. Ty wyszedłeś za mąż za…
- Ożenił się – wtrąciła Dani.
- Wybacz, ożeniłeś się z moją Ishardi – poprawiłam się. – I chyba muszę cię ostrzec – próbowałam brzmieć stanowczo. – Bo jeśli skrzywdzisz moje słoneczko to ci…
- To ci jaja przez gardło przeciągnie – wpadła mi w słowo Danielle.
- Dokładnie! Tak właśnie zrobię! – zawołałam zadowolona z tego, że moja groźba brzmi boleśnie.
- Nic takiego nie będzie konieczne – Zayn skrzywił się nieznacznie, na co razem z Danielle roześmiałyśmy się.
- A w ogóle, to gratulacje – obie zaczęłyśmy go ściskać, więc objął nas ramionami śmiejąc się głośno.
- Koniec imprez, Zayneeh – Danielle poklepała Zayna pocieszająco po policzku.
- I oglądania się za innymi – dorzuciłam.
- Nie robię tego od prawie roku – bronił się chłopak.
- Ale i tak koniec.
- Zayn, twoi rodzice cię szukają – koło nas pojawił się Liam i położył dłoń na ramieniu pana młodego.
- Jasne. – Malik posłał mi i Danielle przepraszający uśmiech i odszedł, a Payne ruszył za nim.
- Liam! – oburzyła się moja kompanka, a jej chłopak jedynie roześmiał się.
- Danielle, twój facet to wredna wsza! Zabrał nam wino, a później Zayna. – zmrużyłam groźnie oczy patrząc na Liama.
- Ukaram go jak będziemy sami.  – Obiecała dziewczyna i obie ruszyłyśmy w stronę parkietu, gdzie królowali Rax i Harry.

2 komentarze:

  1. Omg Omg Omg. Awwwwww. Cudowny rozdział, po prostu cudowny. Tak się cieszę szczęściem rax.. którą czytając ten rozdział wyobrazilam sb zjarana wypowiadajaca sakramentalne TAK.. co do wesela.. zły liam oj zły. Oczywiście mam nadzieję że Niall złapie muszke Zee i zatańczy z shay :3 dżeej

    OdpowiedzUsuń
  2. Noo.. Poprostu jesteście genialne! Uwielbiam Was ♥ ~Łizkas

    OdpowiedzUsuń