Chapter 11

Ishardi
     Drugi dzień męczyły mnie sporadyczne fale wymiotów i gorsze samopoczucie. Na przemian jadłam i mówiłam, że nigdy więcej nic nie tknę. Miałam lekką gorączkę i co kilka godzin miałam lekkie bóle głowy, a do tego cztery razy na godzinę chodziłam do toalety, chociaż piłam stosunkowo niewiele.
 -Zayn – jęknęłam żałośnie, kiedy mój mąż gładził mnie delikatnie po plecach, ponieważ okazyjnie nie warczałam na wszystko dookoła. –Zaskarżę ich o to pieprzone sushi. Zatrułam się tym.
 -Widzę – mruknął, całując mnie w kark. –Spokojnie, do jutra powinno ci przejść.
 -A jak nie? – burknęłam, podnosząc się i patrząc na niego sceptycznie. –To była jakaś super ohydna ryba, skoro trzyma mnie tak długo. Wymiotuję, mam bóle głowy, lekką gorączkę i często odwiedzam łazienkę, a do tego spóźnia mi si…
     W tym momencie doznałam olśnienia. Nie dokańczając zdania, spojrzałam na mojego męża z szokiem wypisanym na twarzy i popędziłam po schodach do łazienki dla gości, układając sobie to wszystko w głowie. Modliłam się, żebym nie miała racji i żeby to mimo wszystko było zatrucie.
Zayn krzyknął za mną, kiedy wpadłam do łazienki i zamknęłam drzwi na zasuwkę za sobą, ale nie odpowiedziałam. Dopadłam dolnej szafki i grzebałam w niej chwilę, aż w końcu znalazłam prostokątne opakowanie, którego szukałam.
     Palce mi drżały, kiedy otwierałam kartonowe wieczko i wyjmowałam ten przeklęty kawałek plastiku. Szybko spojrzałam na kartkę na sposobem użycia, po czym zrobiłam, co było do mnie należne i czekałam. Zayn pewnie myślał, że znowu zwracam, więc nie dobijał się do drzwi, a zapewne siedział na górze i czekał, aż wrócę.
     Po pięciu minutach modlenia się o cud, otworzyłam oczy i odwróciłam patyczek tak, żeby móc zobaczyć, czy się mylę, czy niestety nie. I kiedy zobaczyłam wynik, otworzyłam usta i miałam wrażenie, że serce zatrzymało mi się na dłuższą chwilę. Poczułam, jak w oczach wzbierają mi łzy, po czym podniosłam się powoli i wróciłam na górę, opuszczając rękę wzdłuż ciała i pozwalając łzom, żeby płynęły spokojnie po moich policzkach.
     Zayn siedział na łóżku. Kiedy weszłam do sypialni, podniósł się i podszedł do mnie, przytulając i pytając, co się stało. Odepchnęłam go trochę mocniej, niż planowałam, przez co spojrzał na mnie zdziwiony, marszcząc brwi. Wzięłam rozedrgany oddech i wybuchłam nową falą płaczu, zakrywając usta i kręcąc głową.
 -Powiesz mi, co do cholery się stało? – zapytał ze zdenerwowaniem chłopak.
Bez słowa wyciągnęłam w jego stronę rękę, pokazując mu test ciążowy wynikiem w jego stronę. Dwie bordowe kreski raziły mnie w oczy i nie mogłam zrozumieć, jakim cudem tam są.
 -T-ty jesteś w… - Zayn spojrzał na mnie zszokowany. –Ale jak…
 -A jak się kurwa robi dzieci?! – krzyknęłam, przechodząc na drugą stronę łóżka i siadając na pościeli.
Ukryłam twarz w dłoniach, kładąc ten przeklęty badyl na kolanach i próbując jakkolwiek się uspokoić, co niespecjalnie mi wychodziło.
 -Zawsze wyobrażałam to sobie tak – zaczęłam nie podnosząc spojrzenia – że kupię test ciążowy, pójdę do toalety, zrobię swoje, wyjdę do swojego męża i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Po czym wpadam do kibla jak po ogień, szczam na ten patyk, a teraz uświadamiam sobie, że właśnie przegrałam nam obojgu życie.
     Rozpłakałam się jeszcze bardziej, ale po chwili poczułam wokół siebie silne ramiona i wtuliłam się w nie. Zayn gładził mnie po plecach i na przemian krążył drobne kółka kciukami, uspokajając mnie powoli.
Kiedy byłam już wystarczająco spokojna, żeby móc z nim porozmawiać, pocałował mnie we włosy i odsunął delikatnie, patrząc mi w oczy.
 -Po pierwsze, to nie jest twoja wina, tylko moja – powiedział z pełną powagą. –Po drugie, wcale nie przegrałaś nam życia, bo dziecko to nie klątwa. A po trzecie… dobrze wiesz, że jeśli chcesz, możemy zrobić coś, żeby…
 -Nie poddam się aborcji – warknęłam, wyrywając się mu. –Nie usunę ciąży. Wpadłam, trudno, może być ciężko, nie jestem tak szczęśliwa jak myślałam, że będę, dowiadując się że zostanę matką, niestety, zdarza się. Ale nie usunę ciąży.
 -W porządku – powiedział powoli Zayn, patrząc na mnie w taki sposób, jakby nadal nie do końca docierało do niego to, co się dzieje. –To twoja decyzja, twoje ciało. Twój wybór.
 -A ty chciałbyś, żeby go nie było?
Nieświadomie położyłam dłoń w dole brzucha, patrząc na męża niezbyt pewnie.
 -Nie! – zaprzeczył, po czym zagryzł dolną wargę. –Ja po prostu… nie wiem, czy jesteśmy gotowi. Boję się, że albo my coś zrobimy źle, albo dziecku będzie źle. Nasz tryb życia, to wszystko…
Milczałam, patrząc w bok. Miałam mętlik w głowie i nie wiedziałam, co mam robić. Byłam rozbita i czułam się źle.
 -Ishardi…
 -Gdyby to zależało ode mnie, poczekałabym jeszcze kilka lat. Ale to nie zależy ode mnie, bo to już się stało – powiedziałam głucho, przenosząc wzrok na Zayna. –To się stało i nic już nie zrobimy, Zayney. Mamy kilka miesięcy, żeby oswoić się z tym wszystkim i nauczyć się bycia rodzicami. Też się boję, że coś pójdzie nie tak, też się boję, że wszystko się rozleci albo że nie damy rady wychować dziecka i pracować… ale czasu nie cofniemy.
     Zayn objął mnie, kładąc dłoń na mojej, nadal ułożonej na podbrzuszu. Pocałował mnie w policzek, w brodę, a potem musnął moje usta swoimi. Trwaliśmy tak przez chwilę, nie odsuwając się od siebie, po czym przejechał czubkiem swojego nosa po moim.
 -Kocham cię, wiesz? – powiedział cicho, a ja kiwnęłam potakująco głową. –Nie obchodzi mnie, co powiedzą media, rodzina czy chłopcy. Mam to gdzieś. Damy sobie radę, Mała, wszystko będzie dobrze.
 -Musi być dobrze.
 -Będzie – zapewnił, jeszcze raz stykając nasze nosy. –Będzie dobrze. Oboje kochamy dzieci. Jesteś opiekuńcza i nigdy nie pozwoliłaś, żeby jakiekolwiek dziecko czuło się źle będąc przy tobie. Jestem pewny, że dziecko żadnemu z nas nie zniszczy kariery, a może nawet da nam więcej energii i motywacji do pracy.
 -Może…
 -Będzie dobrze, kochanie. Wierzę w to, naprawdę. Wszystko będzie w porządku, po prostu zakładamy rodzinę.
 -Jest początek sierpnia, jesteśmy małżeństwem niecałe cztery miesiące, a znamy się lekko ponad rok. A teraz spodziewamy się dziecka – powiedziałam, czując, że te słowa brzmią ciężko i nieprzyjemnie. –Boję się, rozumiesz? Boję się, że nasz związek się rozleci.
 -Kochanie, kochasz mnie?
 -Oczywiście, że tak!
 -A kochałabyś nasze dziecko?
 -Zadajesz idiotyczne pytania. To przecież jasne, że tak.
 -I kochałabyś je równie mocno, gdyby urodziło się za dziewięć miesięcy od teraz, jak gdyby przyszło na świat za, na przykład, trzy lata?
 -Tak.
 -Widzisz? – szepnął, patrząc na mnie i ocierając mi ślady po łzach z policzków. –Wiem, że to jest trudne, wiem, że się boisz. Sam boję się jak cholera. Ale w rodzinie przecież nie chodzi o wątpliwości, tylko o uczucia, prawda?
 -Prawda.
 -Kocham cię – powiedział, całując mnie w czoło – ponad wszystko. Jeśli chcesz donosić ciążę, popieram cię. Damy sobie radę, tygrysku, wierzę w to. I wierzę w to, że będziesz cudowną matką i poradzimy sobie ze wszystkim, razem. Nawet, gdybym musiał odejść z zespołu.
 -Nie odejdziesz z zespołu! – fuknęłam, patrząc na niego jak na ostatniego kretyna. –Ja mogę na kilka miesięcy ograniczyć działalność do sporadycznego pojawiania się tu i tam z wywiadami, ale ty nie odejdziesz z zespołu choćby świat się walił, rozumiesz? Nie pozwalam ci!
 -Chcesz wychować je beze mnie? – zapytał trochę urażony.
Sprzedałam mu blaszkę w czoło.
 -Ogłupiałeś? Wydaje mi się, że znajdziesz czas, żeby bywać tutaj wystarczająco często, a kiedy maleństwo troszkę podrośnie, będziemy cię odwiedzać.
 -To jest kwestia do przedyskutowania – mruknął Zayn. –Ale poradzimy sobie, prawda?
 -Poradzimy sobie.

Shay
     Obudziłam się w swoim łóżku, ubrana we wczorajszy dres i koszulkę, przytulona do śpiącego jedynie w bokserkach Nialla. Szybko wyłączyłam dzwoniący budzik i najostrożniej jak potrafiłam, podniosłam się i zabierając swoje rzeczy poszłam od razu do łazienki.
     Wzięłam prysznic, ubrałam się, zrobiłam makijaż i związałam włosy, po czym uważając, żeby nie hałasować ruszyłam w stronę kuchni, po drodze zaglądając do salonu, gdzie na kanapie spał Harry. Upewniłam się, że go nie obudziłam, po czym weszłam do kuchni. Znalazłam na parapecie notatnik, z którego wyrwałam kartkę i napisałam na niej krótką wiadomość do Nialla, że wyszłam do pracy i żeby zadzwonił, jak wstanie, po czym położyłam ją na stole, razem z zapasowym kompletem kluczy.
     Spojrzałam na zegarek i wzdychając ciężko, ruszyłam na korytarz. Ubrałam szpilki, złapałam żakiet, torebkę i wyszłam, zamykając chłopaków w mieszkaniu.
Dużo bym dała, żeby móc tak po prostu zostać z nimi, spać do południa, a później się obijać, ale cóż, praca mi na to nie pozwala. Niall coś tam wspominał, że mogłabym wreszcie wziąć wolne, bo nie licząc tych dwóch dni z okazji ślubu Ishardi, pracuję praktycznie siedem dni w tygodniu, ale na razie nie mogę sobie na to pozwolić. Pracuję na swoją pozycję w obu miejscach, więc muszę się wykazać dyspozycyjnością.
     Zaparkowałam samochód przed siedzibą BBC Radio One, ale zamiast iść od razu do radia, przebiegłam przez ulicę, gdzie znajdowała się kawiarnia, którą odwiedzam codziennie rano. Już tradycyjnie wzięłam dwie czarne kawy na wynos i dopiero teraz mogłam spokojnie iść do pracy.
     W holu uśmiechem przywitała mnie recepcjonistka, której imienia nie umiem zapamiętać. Odwzajemniłam i przeszłam do wind, żeby dostać się na swoje piętro.
- Shay! – usłyszałam za sobą i odwróciłam się mało nie wylewając kawy.
- Louis? – nie spodziewałam się go tutaj. Szedł właśnie do mnie szybko, wyglądając jak siedem nieszczęść. – Co ty tu robisz?
- Chciałem pogadać – powiedział podchodząc do mnie i całując mnie na powitanie.
- Jestem w pracy, Lou – westchnęłam ciężko. Nie lubię spławiać przyjaciół.
- Zaczynasz za jakiś kwadrans dopiero – spojrzał na mnie błagalnie  i zwyczajnie nie byłam w stanie odmówić.
- Chodź – weszłam do pustej windy, która się właśnie otworzyła, a po chwili Lou dołączył do mnie. – Więc co się dzieje?
- Mam poważny problem – westchnął ciężko, pocierając dłonią skronie. Wyglądał w tym momencie na wiele starszego i dojrzalszego niż jest, a mnie aż coś zakuło w sercu na ten widok. Nienawidzę, kiedy coś złego dzieje się w życiu ludzi, których kocham.
- Chodzi o Harry’ego? – spytałam wprost, kiedy winda zatrzymała się na naszym piętrze.
- Skąd wiesz? Rozmawiałaś z nim? – Louis ożywił się na wzmiankę o swoim narzeczonym.
- Siadaj i poczekaj na mnie – wskazałam przyjacielowi stolik i fotele przy oknie na końcu korytarza, a sama przeszłam dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do studia, w którym był już Nick. – Hej – uśmiechnęłam się do mężczyzny i podałam mu jego kawę. Swoją odstawiłam na stolik i ściągnęłam żakiet i razem z torebką powiesiłam go na swoim fotelu.
- Dzisiaj wcześniej? – Nick posłał mi szeroki uśmiech, upijając łyk swojej kawy. – Co słychać?
- Zaraz ci powiem. Tylko muszę najpierw wyjść jeszcze na chwilę – posłałam mu przepraszający uśmiech i wyszłam na korytarz do Lou, który siedział na fotelu ze spuszczoną głową. Usłyszał, że podchodzę i spojrzał na mnie zmęczonymi oczami.
- Spałeś chociaż trochę? – spytałam siadając naprzeciw niego i opierając się o stolik, pochyliłam się w jego stronę.
- Wiesz gdzie jest Harry? – zignorował moje pytanie. – Nie odbiera moich telefonów od kiedy wczoraj wieczorem wyszedł jak się pokłóciliśmy. I chłopaki też nie wiedzą gdzie jest, a Niall tylko mnie opieprzył, że go z samego rana budzę i się rozłączył.
- Tylko się pokłóciliście, Lou ? – złapałam jego rękę i gładziłam uspokajająco. – Harry’emu nic nie jest. Pewnie jeszcze śpi.
- Rozmawiałaś z nim?
- Nocował u mnie – sprostowałam. – Powiedział mi, że się pokłóciliście o ujawnienie się i on wyszedł. Nie wiem nic więcej.
- Prawie go uderzyłem – szepnął Lou, a ja wyprostowałam się, patrząc na niego w szoku. Mój Louis nigdy nie był typem, który potrafił kogoś uderzyć. Zdarzało mu się z kimś ostro pokłócić, czasem kogoś szarpnąć, ale nigdy nie widziałam, żeby kogoś uderzył, a znamy się przecież od zawsze.
- Słucham?
- Prawie, Shay. Nie zrobiłem tego, tylko…
- Boże, Louis – jęknęłam pocierając twarz dłońmi. – Harry powiedział mi, że się ostatnio kłócicie i że wczoraj przegiąłeś, ale nie spodziewałam się, że posunąłeś się do podniesienia na niego ręki.
- Straciłem nad sobą panowanie! – zawołał. – Kłóciliśmy się i powiedział, że się zmieniłem i że już nie jestem nawet sassy, tylko jestem zwykłym dupkiem. I jakoś to zniosłem, ale jak powiedział, że myśli, że coraz mniej dla mnie znaczy, bo nawet nie chcę podjąć próby ujawnienia się, a jesteśmy przecież zaręczeni, i że czasem  już mnie nie poznaje i że się zmieniłem, nie wytrzymałem. Ale nie uderzyłem go. Przyrzekam Shay. Nie zrobiłem tego i nigdy nie zrobię. – W oczach mojego przyjaciela przez moment błysnęły łzy. – Nie zrobiłbym mu tego. Kocham go. – wyszeptał ledwie dosłyszalnie, a ja wstałam ze swojego miejsca i podeszłam do niego. Usiadłam na krawędzi jego fotela i przytuliłam go do siebie.
- Jesteś kretynem Louis. I zdarza ci się być dupkiem, ale Hazz też cię kocha. Może i teraz jest na ciebie zły i zostawił cię wczoraj samego, ale to po to, żeby ochłonąć i nie powodować więcej spięć. Myślę, że powinieneś dać mu jeszcze trochę czasu, a później zadzwonić do niego, przeprosić za to co zrobiłeś i poprosić, żeby wrócił do domu. A do tego czasu Niall na pewno zadba o Hazzę.
- Dzięki – szepnął Lou odsuwając się ode mnie i wreszcie delikatnie uśmiechając, ale ten uśmiech nie sięgnął oczu. – Kocham cię.
- Wiem Lou-Lou. A teraz jedź do domu, prześpij się i ogarnij, żeby nie wystraszyć później Hazzy swoim wyglądem – odwzajemniłam uśmiech –Ja już muszę wracać do pracy – jeszcze raz, szybko go uściskałam i wstałam ze swojego miejsca.

Lou odprowadził mnie do drzwi studia, gdzie się pożegnaliśmy i on pojechał do siebie, a ja zaczęłam kolejny, taki sam jak inne, dzień wypełniony najpierw pracą tutaj, a później w redakcji.  

1 komentarz:

  1. w mojej głowie teraz trwa jedna wielka bitwa o to kogo fangirlować na pierwszym miejscu.
    zardi, niaya czy larrego (tak też się sobie dziwię xd) czy może zardi, czy może.. no dobra, momentu zardi w ty rozdziale nic nie przebije i nie będzie w stanie przebić.
    jednym słowem było BIM BAM DABI DI BUM są tego konsekwencje i bardzo podoba mi się w jaki sposób oboje rozwiązują sprawę. są ze sobą rozmawiają, wspierają się.. no po porostu tak jak powinno być.
    co do reszty rozdziału.. zawsze chciałam być jak Shay. serio.
    wychodzi rano zostawia kartkę, uważa by nie pobudzić przyjaciela i chłopaka, jest kimś na kim zawsze można się oprzeć, która dochowa tajemnicy.
    na zakończenie dodam, iż wyrażam nadzieję na rozwinięcie akcji pomiędzy harrym i lou, więcej momentów niay i zardi.. jednym słowem to co zawsze tylko jeszcze bardziej.
    dzięki za rozdział, pozdrawiam i czekam na następny: DŻEEJ

    OdpowiedzUsuń