Ishardi
Mijał trzeci dzień od narodzin Yasera. Nasz synek
był po dwóch
operacjach – jednej na
serce i płuca, a
drugiej na samo serce, żeby lepiej
skorygować wadę. Zayn na krok nie ruszał się ze szpitala; wykłócał się z lekarzami i pielęgniarkami tak długo, aż się poddali i pozwolili mu spać na
fotelu w mojej prywatnej sali.
Oboje bardzo się martwiliśmy i mało się odzywaliśmy. Zayn żył samą kawą i papierosami, a ja jadłam bardzo niewiele i cały czas płakałam. Shay, Danielle i chłopaki odwiedzali nas
regularnie, ale również mówili
niewiele. Harry co prawda zażartował, że czuje się dumny, że Yaser urodził się w jego urodziny i rości sobie prawa do bycia ojcem
chrzestnym, ale poza słabymi uśmiechami nikt nie potrafił zdobyć się na nic więcej.
Leżałam spokojnie w swoim łóżku, czytając biografię Ozzy’ego
Osbourna, ale nie potrafiłam się na niej należycie skupić. Na niczym
nie potrafiłam się skupić, z wyjątkiem tego, że nasz syn żyje, ale niestety jest chory.
Lekarze powiedzieli nam, że do końca życia będzie musiał przyjmować leki na
serce, ponieważ
niedomykalność zastawki to
poważna choroba i
nawet po operacji korygującej wadę poprzez szycie platynowymi nićmi nic nie
jest w stanie całkowicie jej
wyleczyć- to tyczy
się również leków, które tylko
wspomagają
sprawniejsze działanie serca.
Nasz synek nigdy nie będzie do końca sprawny. Nie będzie mógł się zdobyć na większy wysiłek fizyczny, nie będzie mógł biegać ani dźwigać. Nie będzie mógł narażać się na zbyt duży stres ani
przyjmować
silniejszych leków
uspokajających czy
nasennych. Nie będzie mógł nigdy wypić zbyt dużej ilości alkoholu, nie będzie mógł zapalić papierosa.
Już zawsze będzie musiał brać garstkę leków i prowadzić całkowicie zdrowy, spokojny tryb życia, bez narażenia na cokolwiek, co mogłoby zaszkodzić jego sercu.
Przerwałam czytanie
i odłożyłam książkę na stolik, patrząc na Zayna skulonego na fotelu.
Było południe, a on odsypiał. Przez pół nocy rozmawialiśmy o tym wszystkim zastanawiając się, jak ciężko będzie. Yaser musiał być w szpitalu
jeszcze około miesiąca, przebywając przez większość czasu w inkubatorze, podłączony do kroplówek i aparatury,
karmiony dożylnie lub później butelką, ponieważ przez wczesny poród nie miałam pokarmu. Dopiero później coś może się zmienić na lepsze.
Jeśli jego stan w ciągu miesiąca znacznie się polepszy i będzie zdolny całkiem samodzielnie oddychać oraz
jego układ odpornościowy dobrze się rozwinie, będziemy mogli zabrać go do domu.
Ja sama miałam zostać tutaj
jeszcze dwa tygodnie, na obserwacji, a także miałam być poddana
serii badań, żeby wykazać, co poszło nie tak i doprowadziło do porodu dwa miesiące przed terminem.
Mój mąż obudził się, ziewając szeroko i przeciągając się. Spojrzał na mnie, nadal lekko zaspany.
Nie uśmiechnął się ani razu odkąd zawieziono mnie do szpitala.
Mówił, że cieszy się, że ma syna i że o nic mnie nie obwinia, ale
to nie powinno się tak potoczyć i że martwi się o mnie i o niego. Bardzo się tym wszystkim przejmował, może nawet bardziej, niż ja. Wydawało mi się, że chudnie w oczach. Kiedy
rozmawiał z rodzicami
po tym wszystkim, cały czas miał łzy w oczach, a jego mama płakała tam samo,
jak ja.
-Cześć, kochanie – mruknął, wstając i podchodząc do mnie.
Pocałował mnie delikatnie w policzek, po
czym przyciągnął sobie krzesło i usiadł obok, ujmując moją dłoń. Ścisnęłam jego palce i posłałam mu słaby uśmiech, ale nie odwzajemnił go.
-Jak się czujesz? – zapytał, po czym odkaszlnął.
-Całkiem nieźle – odparłam. –Za to ty
wyglądasz źle. Może wróć do domu,
zjedz coś porządnego i prześpij się, co?
-Nie. Nie chcę. Chcę tutaj być cały czas, z tobą i z Yaserem, dopóki nie będzie lepiej – oświadczył, uciekając spojrzeniem w inną stronę.
-Zayney, wiesz, że nie możesz tak żyć – powiedziałam łagodnie, gładząc palcami wnętrze jego dłoni. –To tak nie
działa. Nie możesz cały czas jechać na
papierosach i kawie i spać
na fotelu, wykończysz się…
-Nie obchodzi mnie to – przerwał mi, patrząc w oczy. –Nie ruszę się stąd, dopóki cokolwiek
nie zmieni się na lepsze.
Nie chcę go stracić, nie
potrafiłbym z tym żyć. Chcę tutaj być
chociażby po to, żeby móc cię wspierać. Nie
zostawię cię, Ishardi, choćby świat się walił. A nasz świat dopiero co to zrobił.
Westchnęłam, mając zamiar spróbować
wyperswadować mu ten
pomysł z głowy i powiedzieć, że dam sobie radę, ale w tym momencie drzwi się otworzyły i weszła do nas pielęgniarka. To była młoda dziewczyna, która miała na imię Samantha; opiekowała się naszym synem i często przychodziła do mnie, żeby porozmawiać o całej tej sytuacji i wyjaśnić nam
wszystko po kolei. Była bardzo
sympatyczna i przyjazna, oboje z Zaynem ją polubiliśmy i czuliśmy się dobrze z tym, że akurat Samantha sprawuje większą część opieki nad naszym dzieckiem.
-Jak się pani
dzisiaj czuje? –
zapytała, uśmiechając się przyjaźnie i podchodząc do nas.
-Dobrze.
-To świetnie. Miałam zamiar zabrać panią teraz na kilka badań, ale lekarz uznał, że lepiej poczekać jeszcze dwa
dni. Nie chcemy pani przemęczać – podeszła i poprawiła mi poduszkę, a potem stanęła obok i spojrzała na mnie badawczo. –Państwa syn ma się lepiej. Jest całkowicie stabilny od ponad doby
i dobrze znosi leki oraz przebywanie na oddziale.
-To… to dobrze – wyjąkałam, nie bardzo wiedząc, czy cokolwiek w tym
wszystkim może być dobre.
-Rozmawiałam dzisiaj z
pani położną i lekarzem, który nadzoruje stan zdrowia pani i syna.
Powiedzieli, że jeśli wszyscy będziemy wyjątkowo ostrożni i nie zajmie to więcej niż pięć minut, mogą państwo zobaczyć syna. Mogę go tutaj przynieść i zostawić państwa na te kilka minut, ale nie
dłużej, ponieważ chłopiec nie jest w stanie zbyt długo całkiem samodzielnie oddychać.
Przeniosłam
spojrzenie na Zayna, który już na mnie
patrzył. Pierwszy
raz od tych trzech dni uśmiechnęłam się szeroko. Mocniej złapał mnie za rękę i pokiwał potakująca głową, a ja ponownie popatrzyłam na Samanthę.
-Jeśli jest to
możliwe to
chcemy go zobaczyć
jak najszybciej –
powiedziałam, starając się zapanować nad głosem.
Pielęgniarka kiwnęła głową i wyszła szybko z sali.
Przez tą chwilę, kiedy jej nie było, ani ja, ani mój mąż nie odezwaliśmy się słowem. Oboje chyba wyczuwaliśmy, jak ważna jest ta chwila i jak wiele
znaczy dla naszej dwójki.
To będzie
pierwszy raz, kiedy w ogóle
pozwolono nam zobaczyć
Yasera, i do tego nie przez szybkę inkubatora,
jak się tego
spodziewaliśmy. Będziemy mogli go dotknąć i po raz pierwszy się z nim przywitać.
Samatha wróciła, niosąc w rękach małe zawiniątko. Podeszła do mnie i ostrożnie ułożyła mi synka
na rękach, a ja
popatrzyłam na niego
i poczułam, że w oczach zbierają mi się łzy. Był taki
malutki, kruchy i taki śliczny,
chociaż przy nosku
miał jeszcze
sondę, do której jest
stale podłączony, a na
piersiach pod kocykiem spory opatrunek pooperacyjny.
-Hej, maluszku – powiedziałam cicho, bardzo ostrożnie dotykając jego rączki i policzka. –Nie masz pojęcia, jaki jesteś śliczny.
Chciałam pocałować go w główkę, ale nie
bardzo wiedziałam, czy mogę to zrobić w tych
okolicznościach.
Spojrzałam na pielęgniarkę, a ona jakby czytała mi w myślach i tylko kiwnęła głową.
Pochyliłam się i delikatnie musnęłam ustami czółko synka, a on zakwilił cicho i lekko machnął rączką, chyba nie wiedząc, co się wokół niego dzieje. Po raz pierwszy
odkąd przyszedł na świat, miał kontakt ze swoją matką.
-Zayn… - poniosłam głowę patrząc na męża.
Kiwnął głową, a ja podniosłam się i bardzo ostrożnie podałam mu syna, układając go w jego ramionach.
-Cześć, mały mężczyzno – szepnął, przejeżdżając palcem po
dłoni Yasera. –Masz imię po dziadku, wiesz? Jesteś tym, którego drogi są właściwymi ścieżkami. Nigdy nie dokonasz złego wyboru, wiem to.
Nasz synek znowu cicho zakwilił i delikatnie się poruszył, a po chwili lekko otworzył piąstkę i położył niewielkie
paluszki na palcu mojego męża. On
natomiast spojrzał na mnie i
po raz pierwszy od narodzin syna uśmiechnął się, chociaż widziałam, że oczy mu się zaszkliły.
-Jesteś podobny do
mamy, wiesz? Jeśli będziesz taki śliczny, jak ona, to odbierzesz
mi rolę
najprzystojniejszego mężczyzny w
rodzinie – powiedział cicho, a ja prawie niezauważalnie otarłam łzy w policzków.
-Przepraszam, ale muszę go już zabrać – wtrąciła Samantha, chociaż po jej minie widać było, że wcale nie ma ochoty go nam
odbierać. –Jeśli lekarz wyrazi na to zgodę, przyniosę go do państwa jutro.
-W porządku – rzucił Zayn, wstając z Yaserem na rękach i najdelikatniej jak
potrafił, podał go pielęgniarce.
Otworzył jej drzwi, a kiedy wyszła, zamknął je za nią. Przez chwilę stał przy nich, nie odwracając się do mnie, a potem podszedł do mojego łóżka i znowu
usiadł. Siedział przez chwilę bez ruchu, a potem popatrzył mi w oczy i wstał, żeby mnie przytulić.
-Jest taki malutki – szepnęłam, wtulając się w niego i nieskutecznie próbując powstrzymać łzy. –Jest taki
malutki i kruchy, bałam się, że zrobię mu krzywdę.
-Jest piękny – powiedział na to Zayn, puszczając mnie i siadając na krawędzi łóżka. –Wyrośnie na cudownego mężczyznę, zobaczysz. Wszystko się ułoży.
-Wszystko się ułoży – powtórzyłam za nim, czując, że tym razem to może być prawda. –Wszystko będzie dobrze.
Shay
Przeciągnęłam się w fotelu i jęknęłam cicho, czując jak strzelają mi kości, po czym rozejrzałam się po ciemnym salonie, żeby chociaż na moment dać oczom odpocząć od ekranu monitora. Poprawiłam okulary i znowu wróciłam do klikania w klawiaturę. Przez całe zamieszanie z Yaseram i Ish,
przez ostatnich trzy dni praktycznie nie umiałam skupić
się na pracy i teraz
muszę nadrobić zaległości w pisaniu artykułu, który za
dwa dni idzie do druku.
- Shay? – odwróciłam głowę słysząc głos swojego narzeczonego i uśmiechnęłam się widząc go stojącego w drzwiach, w samych
bokserkach.
- Mówiłam ci, że zaraz do ciebie przyjdę – powiedziałam i wróciłam do pisania, ciesząc się, że zostało mi już tylko kilka zdań zakończenia.
- Mówiłaś to przeszło trzy
godziny temu. – odparł i podszedł do mnie. – Ostatnio mało śpisz. – mruknął siadając na oparciu fotela i gładząc delikatnie wierzchem dłoni mój policzek.
- Muszę to skończyć, Niall. –
westchnęłam. – Zrobię to i do ciebie przyjdę. Idź się połóż. – zerknęłam na niego z dołu i posłałam mu zmęczony uśmiech.
- Zaczekam na ciebie – usiadł wygodniej na oparciu i położył dłoń na moim ramieniu, delikatnie gładząc je czubkami palców.
- Jak chcesz – uśmiechnęłam się pod nosem i wróciłam do pisania.
Artykuł był gotowy w niecały kwadrans. Zdążyłam go jeszcze sprawdzić i wysłać
mailem do wydawnictwa, po czym zamknęłam laptop i
obróciłam się na fotelu, żeby być przodem do
Nialla.
- Gotowe – powiedziałam, na co on uśmiechnął się i schylił głowę, żeby pocałować moje usta.
- Więc możemy już iść spać? – spytał wstając ze swojego
miejsca i wyciągając do mnie dłoń.
- Jeszcze tylko szybki prysznic i tak – odparłam podchodząc do niego i przytulając się mocno.
- Mógł mieć więcej tych kluczy – warknęłam pod nosem, stojąc przed drzwiami mieszkania
Malików i próbując znaleźć ten właściwy. Nie
mam pojęcia po co mu
ich tyle.
Jak wychodziłam z
wydawnictwa, dzwoniła Ish z
pytaniem, czy wpadnę do niej i
przywiozę jej kilka
drobiazgów. Tak więc korzystając z tego, że nadal posiadam klucze Zayna,
uznałam, że zamiast najpierw jechać do
domu, postanowiłam wybrać się od razu do szpitala.
Stojąc na światłach, wysłałam Niallerowi sms-a, że nie wracam
do domu, żeby nie
czekał na mnie, bo
wiem, że taki był plan. Nie mogliśmy wszyscy w szóstkę zwalić się Ish do sali, a każde z nas chciało ją odwiedzać, więc chłopaki szybko zrobili
prowizoryczny harmonogram wizyt i moja i Nialla wypadała akurat dziś popołudniu.
Kiedy wreszcie uporałam się z zamkami w drzwiach, weszłam do mieszkania. Położyłam swoją torebkę i klucze na najbliższej szafce i ruszyłam prosto do sypialni. Przez
ostatnich kilka miesięcy bywałam w tym mieszkaniu na tyle często, że czułam się w nim zupełnie jak u siebie.
Szybko znalazłam w szafie wszystko czego potrzebowała Ish i spakowałam do niewielkiej papierowej torby.
Już miałam wychodzić z
pomieszczenia, kiedy mój
wzrok padł na leżący na podłodze t-shirt Zayna i zdałam sobie sprawę z tego, że przecież on siedzi w szpitalu z Ish już czwarty dzień i nie wracał do mieszkania nawet na chwilę. Przed oczyma stanęła mi jego twarz jak się dowiedział, że Yaser jest chory i aż coś ścisnęło mnie za
serce. Niewiele myśląc, położyłam torbę dla Ish na podłodze i wyciągnęłam z szafki jeszcze jedną, do której spakowałam ubranie na zmianę i kilka kosmetyków dla Zayna,
po czym zabrałam wszystko,
co przygotowałam dla
Ishardi i zgarniając swoją torebkę, wyszłam z ich mieszkania.
Wrzuciłam ich
rzeczy na tyle siedzenie samochodu i ruszyłam do
szpitala, po drodze zatrzymując się przy jednej z knajpek, do której często chodziłyśmy z Ish na lunch, kiedy obie pracowałyśmy i wzięłam jedzenie
na wynos dla męża przyjaciółki, bo dałabym sobie rękę uciąć, że raczej nie bywał w szpitalnej stołówce, żeby coś zjeść.
Kiedy weszłam do sali,
którą zajmowała Ishardi, oprócz małżeństwa, byli w niej Niall i Liam.
- Hej – powiedziałam zamykając za sobą drzwi i podeszłam do łóżka przyjaciółki. – Mam nadzieję, że nic nie zapomniałam. – podałam jej jedną z toreb.
- Dzięki – Ishardi posłała mi blady uśmiech, a ja
odwróciłam się do Zayna.
- A to dla ciebie, panie tata –
wręczyłam mu drugą z toreb.
- Co to? – zmarszczył brwi i zajrzał do niej. Wyciągnął plastikowe pudełeczko z jedzeniem, po czym
zajrzał głębiej. – To ma być subtelna
sugestia, że śmierdzę? – spytał uśmiechając się, ale oczy miał nadal poważne.
- Wystarczy dzięki – powiedziałam. – A teraz
jedz zanim do końca
wystygnie. – Zayn jedynie skinął głową, po czym odstawił torbę obok swoich nóg i sięgnął po pudełko z jedzeniem.
- Shay! – krzyknął Liam, że aż podskoczyłam.
- Co?! – zmarszczyłam brwi i spojrzałam na chłopaka, nie mając pojęcia o co mu się właściwie rozchodzi.
- Od trzech dni namawiam go, żeby pojechał do domu odpocząć! – Liam patrzył na mnie groźnie. – I kiedy już prawie udało mi go się wyciągnąć, zjawiasz się z jedzeniem i ciuchami?!
- Siedź cicho Payne – mruknęłam. – Jeśli Zayn chce być w szpitalu,
nie mam zamiaru go przeganiać. To jego decyzja.
- Ale…
- Oj, proszę cię, Liam – jęknęłam poirytowana. – Gdybyś był na jego miejscu, robiłbyś dokładnie to samo.
- Może.
- Na pewno. – powiedziałam chcąc uciąć dyskusję, po czym usiadłam Niallowi
na kolanach.
Trochę dziwnie było stać przy
szklanej szybie, żeby móc zobaczyć Yasera.
Nigdy nie sądziłam, że tu kiedyś wyląduję. Byłam raczej pewna, że będę mogła
przesiadywać u Ish na
sali i trzymać małego w ramionach, ale póki co na to
się nie zapowiadało. Na początku miałam małe problemy ze zlokalizowaniem
synka przyjaciółki, ale
jedna z pielęgniarek
wskazała mi właściwy inkubator i mogłam spokojnie
obserwować śpiące maleństwo. Serce mi się krajało kiedy patrzyłam na duży opatrunek na jego maleńkim ciele i te wszystkie kable
i rurki jakie go otaczały.
- Shay? – usłyszałam obok siebie cichy głos Zayna i spojrzałam na niego. Był już po prysznicu, w świeżych ubraniach.
- Jest prześliczny – mruknęłam równie cicho, kiedy stanął obok mnie.
- Jest. – powiedział Zayn, po czym oboje zamilkliśmy po prostu patrząc na Yasera. Gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział mi, że będę tak zafascynowania obserwowaniem śpiącego noworodka, pewnie bym go
wyśmiała, a tym czasem, stojąc tu, nie umiałam oderwać wzroku od
dziecka. – Dzięki, Shay.
- Za co? – zmarszczyłam brwi, nie wiedząc do końca o co mu chodzi.
- Za to, że tu jesteś i że dbasz nie tylko o Ishardi,
ale też o mnie. I
za to, że jako jedyna
stanęłaś po mojej stronie, kiedy Liam…
- Daj spokój, Zayn – uśmiechnęłam się do niego ciepło. – Rozumiem, że nie chcesz ich zostawiać tutaj bez
opieki. Szczerze mówiąc gdyby tylko się dało, też przesiadywałabym tu z wami 24/7, ale
niestety muszę pracować i pewnie
pielęgniarki nie
ucieszyłyby się z kolejnego dzikiego lokatora.
- Po prostu dzięki – Zayn posłał mi zmęczony uśmiech i przytulił mnie do siebie.
- Lepiej powiedz mi jak tak
naprawdę trzyma się Ish – poprosiłam, kiedy mnie puścił i znowu wpatrywaliśmy się w małego. – Bo nie wierzę w to, że jest tak, jak próbuje pokazać, że jest.
- Boi się o Yasera. Mało śpi, prawie nie tyka posiłków i nie mówi za wiele. Głównie czyta, albo patrzy w okno. –
powiedział cicho. – I sporo
płacze, kiedy
wydaje jej się, że nie widzę.
- Co mówią lekarze?
- Że jest lepiej, ale nadal nie
idealnie. Operacje sporo pomogły, ale
wszystko zależy od tego
jak silny jest jego organizm. Na szczęście póki co
wszystko idzie dobrze i mały staje się coraz silniejszy. Ale jedno
jest pewne. Yaser nigdy nie będzie w pełni zdrowy. – głos Zayna odrobinę się łamał kiedy mówił o małym.
- A jak ty się z tym wszystkim trzymasz? –
spytałam. – Tylko pamiętaj, że mnie nie zbędziesz półsłówkami
jak chłopaków – dodałam. Zayn przez chwilę obserwował mnie, jakby badając ile prawdy jest w moich słowach, a potem potarł twarz dłońmi i coś zmieniło się w jego postawie. Przygarbił się trochę, a jego ramiona opadły i zniknęła ta mina, która sprawia, że nic nie można wyczytać z jego twarzy.
Teraz jego czy były tak
potwornie smutne, że nie
potrafiłam patrzeć w nie dłużej niż chwilę, żeby w moich nie pojawiły się łzy.
- To nie tak miało wyglądać, Shay –
powiedział cicho, a
jego głos drżał. – Yaser miał się urodzić zdrowy i leżeć w naszych ramionach, a nie tutaj, sam.
Jest poważnie chory, a
ja nie mogę nic zrobić. Oddałbym wszystko, żeby wyzdrowiał, ale się nie da. Cholernie nienawidzę tego, że muszę siedzieć bezczynnie,
kiedy moje dziecko jest poważnie chore. I
do tego nie potrafię pomóc Ish, bo
chyba tylko poprawa stanu małego jest w
stanie coś zmienić.
- Yaser wyzdrowieje, jestem
tego pewna – powiedziałam cicho i
przytuliłam go do
siebie. - Sam mówiłeś, że powoli
jest coraz lepiej. Teraz tylko junior trochę urośnie i będziecie mogli go stąd zabrać.
- Mam nadzieję – mruknął Zayn.
- I co będzie dalej? Jak wrócicie do
domu? Oboje z Ish pracujecie, a Yaser będzie wymagał opieki.
- Nie myślimy o tym na razie – Zayn odsunął się ode mnie i znowu spojrzał na swojego synka. – Póki co
chcemy go po prostu móc stąd zabrać i wreszcie
zacząć się nim opiekować, bo możliwość potrzymania go na pięć minut raz dziennie wcale opieką nie jest.
- W razie co pamiętaj, że zawsze możecie na mnie liczyć. Na chłopaków i Danielle
na pewno też. Nie
zostajecie z tym sami. – uśmiechnęłam się do niego.
- Dzięki Shay. – posłał mi blady uśmiech i
oboje zamilkliśmy, patrząc na Yasera, do którego właśnie podeszła pielęgniarka.
Kolejny rozdział łamiący serce. :c
OdpowiedzUsuńWizja Zayna trzymającego Yasera na rękach rozwaliła moje feelsy.
anjfhidsifhdjjncvyioidsancbgedfuhdonbd *dead*
jw
OdpowiedzUsuń