Ishardi
Zayn
otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść, a ja uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Byłam już w siódmym miesiącu ciąży i miałam małe problemy z normalną koordynacją. Czułam się też niespecjalnie
atrakcyjna, dlatego na imprezę urodzinową Harry’ego zjawiłam się w lejącej czarnej spódnicy do ziemi i luźniejszej białej koszulce, która była w komplecie. Nie założyłam również szpilek, jak zawsze miałam to w zwyczaju, tylko
czarne baletki.
Weszliśmy na górę, zastając tam już sporą liczbę osób. Od progu wypatrzyłam Shay z solenizantem, więc razem z Zaynem podeszliśmy do niego, składając życzenia. W prezencie mój mąż wręczył mu butelkę dobrej whisky przewiązanej czarną wstążką.
-Dlaczego wszyscy dają mi tutaj alkohol? – zapytał chłopak, śmiejąc się.
-Przynoszą alkohol bo wiedzą, że jeszcze dzisiaj sami
go wypiją – rzuciła Shay i wszyscy zaśmialiśmy się, dokładnie wiedząc, jakie imprezy organizują Harry z Louisem.
Drugą godzinę bawiłam się u chłopaków, chociaż byłam tylko jedną z czterech niepijących tutaj, a osób było przynajmniej z dwadzieścia. Do grona dzisiejszych abstynentów
zaliczałam się ja, Zayn, który musiał prowadzić, ponieważ ja bałam się w swoim stanie wsiadać za kółko, Liam, który nie pił praktycznie nigdy, a także Niall, który musiał potem odwieźć moją przyjaciółkę do mieszkania.
Stałam w korytarzu, chcąc uciec trochę od głośnej muzyki i tłumu. Bałam się, że ktoś w końcu przyłoży mi łokciem, co mogłoby poważnie zaszkodzić mojemu dziecku. Piłam sok pomarańczowy i opierałam się plecami o ścianę.
-Wszystko w porządku? – zapytała Danielle, pojawiając się obok mnie z lampką wina.
Uśmiechała się przyjaźnie i jak zwykle wyglądała cudownie.
-Tak, po prostu nie powinnam teraz chodzić po
imprezach. Nieswojo się czuję, mogłam odmówić – wyjaśniłam, biorąc łyk ze szklanki.
W
tym momencie poczułam mocne ukłucie bólu od pępka do podbrzusza. Zgięłam się na tyle ile mogłam, ledwie utrzymując szklankę w ręku. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko, patrząc na Danielle. Dziewczyna stała i patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc, co się dzieje.
-Ishardi, co się dzieje? – zapytała, podchodząc do mnie i delikatnie kładąc mi rękę na plecach.
-Znajdź Zayna i Shay,
przyprowadź ich to do mnie – rzuciłam, przejeżdżając ręką po brzuchu i zatrzymując się z boku.
Danielle
szybko zniknęła w tłumie, a ja powoli się wyprostowałam i oddychałam głęboko. Byłam przerażona do granic możliwości; byłam w stu procentach pewna, że to są skurcze porodowe, a byłam ledwie w siódmym miesiącu. Ponoć wszystko było w najlepszym porządku, więc nie było powodu, żebym miała urodzić tak wcześnie.
-Rax, co jest? – zapytała Shay, pojawiając się obok mnie i zaglądając mi w twarz. –Wszystko
w porządku?
-Nie
– warknęłam. – Gdzie jest Zayn?
-Jestem – wyrósł jak spod ziemi, patrząc mi w oczy. –Coś się dzieje?
-Może mi się wydawać, ale raczej nie sądzę, że ten cholerny ból tu i ówdzie
to skurcze – rzuciłam ironicznie, a po
chwili znowu poczułam falę bólu. –Kurwa jego mać – sapnęłam. –Karetkę.
Shay
z Danielle wyszły na korytarz, żeby zadzwonić, a Zayn patrzył na mnie w totalnym osłupieniu, jakby spodziewał się, że zacznę za chwilę tańczyć kankana i powiem, że to miał być żart. Ja natomiast nadal
stałam przy ścianie i próbowałam się opanować, zrozumieć,
jakim cudem mam skurcze w dwa miesiące przed terminem.
-J-jesteś pewna? – zapytał głucho Zayn, podchodząc bliżej i ujmując moją twarz w dłonie.
Patrzył mi poważnie w oczy, a na twarzy odmalowywał mu się ogromny strach.
-Tak
w pięćdziesięciu procentach – burknęłam w ironii. –Wiem, co czuję. Jestem kurewsko pewna.
-Ale
jesteś dopiero w siódmym…
-Wyobraź sobie, że wiem! – fuknęłam o wiele głośniej, niż zamierzałam.
Kilka osób spojrzało na mnie, a ja znowu poczułam skurcz. Zacisnęłam zęby i miałam cholernie silne przeczucie, że coś jest bardzo, bardzo nie
tak.
-Karetka będzie tutaj za pięć minut – poinformowała mnie Danielle, podczas gdy Shay latała jak opętana po mieszkaniu, żeby znaleźć chłopaków i ich poinformować.
–Zadzwoniłam do twojej położnej. Podziewała, że to niemożliwe, ale że w takim wypadku za dziesięć minut będzie w szpitalu, który wybrałaś.
-Pomóżcie mi zejść na dół – rzuciłam, a Zayn przytrzymał mnie ostrożnie w pasie.
Po chwili pomagała mu Shay, a Danielle stała z Liamem koło reszty chłopaków. Zrobił się spory szmer, a Harry
wydawał się naprawdę zmartwiony tym wszystkim. Chyba nikt nie wyobrażał sobie, że na imprezie urodzinowej ktoś może zacząć rodzić.
Nie
potrafiłam przypomnieć sobie
zbyt wiele z tego, co działo się po przywiezieniu mnie do szpitala. Zayn był w głębokim szoku, a Shay
panikowała. Zespół lekarzy i pielęgniarzy pojawił się wokół mnie, co chwila słyszałam różne terminy i polecenia. Przewieziono mnie
na prywatną salę, tam przebrano i zrobiono wszystko, co było trzeba.
Moja
położna wpadła na salę, przebrana w sterylne
fartuchy. Zapytała o coś pielęgniarki, a ja odrzuciłam głowę w tył i zamknęłam oczy, płacząc. Nie z bólu czy
strachu.
Płakałam, ponieważ instynktownie wiedziałam, że jest bardzo źle i wszystko może się źle skończyć.
-Chłopiec! Nie oddycha, tętno słabnące!
Zamiast
krzyku dziecka, usłyszałam tylko to. Słowa, które zmroziły mi krew w żyłach. Bałam się tak bardzo, że nie potrafiłam tego opisać. Oddychałam ciężko, ale nie czułam zmęczenia; bałam się wyłącznie o mojego nowonarodzonego synka, który
okazał się być wcześniakiem i to w bardzo ciężkim stanie.
Podeszła do mnie pielęgniarka, mówiąc coś. Dopiero po chwili
oderwałam spojrzenie od zespołu lekarzy zajmujących się moim dzieckiem i przeniosłam wzrok na nią, czując w oczach łzy.
-Jak
chce pani dać mu na imię? – zapytała po raz kolejny, a ja spojrzałam na drzwi, za którymi zapewne siedział mój mąż.
-Yaser – powiedziałam cicho. –Przez igrek na początku, to muzułmańskie imię.
-Więc wyznanie…
-Proszę wpisać brak, nie chcemy
niczym obciążać dziecka.
Wszystkie słowa wypowiadałam głucho, znowu przenosząc spojrzenie na grupę ludzi wokół mojego dziecka.
-Wznowić masaż serca! Próbka krwi do laboratorium, wyniki najpóźniej za dziesięć minut, nie możemy czekać!
-Ma
niestabilny oddech! Jest za słaby, cztery na skali,
prawdopodobnie niedorozwinięte lewe płuco! Szmery w prawej komorze…
Świat dookoła zwolnił i ucichł. Patrzyłam na to wszystko, czując łzy spływające po policzkach. Bałam się jak nigdy w życiu, bałam się o życie niewinnego dziecka. W myślach obwiniałam się o to, że nie wiedziałam o prawie całym pierwszym miesiącu, podczas którego paliłam, popijałam, mało spałam i niezdrowo się odżywiałam.
Zacisnęłam powieki i złożyłam ręce, przytykając je do ust. Pochyliłam powoli głowę i zaczęłam cicho się modlić do wszystkich znanych mi bogów, żeby oszczędzili mojego syna i dali
mu żyć, bo nie zdążył zgrzeszyć nawet jednego
razu. Nie zdążyłam go nawet zobaczyć, a już chcą mi go zabrać.
Leżałam sama w sali, patrząc na przeciwległy kąt pomieszczenia. Cztery
godziny temu zabrano mojego syna na salę operacyjną, ponieważ wykryto niedomykalność zastawki i wadę niedokształconego płuca, którą można było zoperować. Bez czytania zgodziłam się na wszystko, żeby tylko nie odbierać mojemu dziecku życia.
Drzwi
otworzyły się cicho. Spojrzałam w ich stronę i zobaczyłam swojego męża, który patrzył na mnie zmęczonymi, smutnymi oczyma. Podszedł i spojrzał na mnie, po czym przysunął sobie krzesło i usiadł, łapiąc mnie za rękę.
Spojrzał w okno i milczał, a ja zamknęłam oczy i oparłam głowę o poduszkę, starając się uspokoić myśli. Czułam się fatalnie pod każdym względem i miałam wrażenie, że spadam w dół.
-To
nie miało tak wyglądać – powiedział cicho Zayn, a jego głos był niski i zachrypnięty. –To wszystko miało się ułożyć inaczej.
Otworzyłam oczy i popatrzyłam na niego. Wolną ręką pocierał skronie, opuszczając głowę i kręcąc nią powoli. Kiedy na mnie spojrzał, oczy miał zaszklone; miałam wrażenie, że na jego twarzy pojawiło się tysiąc nowych cieni.
-Wszystko będzie w porządku, Ishardi – szepnął. –Obiecałem ci, że wszystko będzie w porządku i wiem, że tak będzie.
-Dałam mu na imię Yaser – powiedziałam głucho, patrząc w inną stronę. –Po twoim ojcu.
-To
imię oznacza…
-Którego wybrane drogi są właściwymi ścieżkami – dokończyłam, czując kilka łez wymykających się kącikami oczu. –Pamiętam.
-Kocham cię – szepnął Zayn, całując mnie w palce i zostając tak na dłuższą chwilę. –I kocham naszego
syna.
-Musi być piękny – powiedziałam ledwie słyszalnie.
-Na
pewno jest.
Przez chwilę milczałam, a potem ścisnęłam palce mojego męża. Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy, a ja uśmiechnęłam się smutno, czując ogromne zmęczenie i rosnący ciężar w sercu.
-Na
pewno jest też silny i dzielny. On
chce żyć, walczył o oddech. Bóg chce, żeby Yaser żył. Jest wyjątkowy, bo przetrwał. Jest naszym synem i będę go kochać niezależnie od tego, czy jest zdrowy czy chory, czy
urodził się wcześniej czy później, czy będzie mi dane go zobaczyć, czy nie. Nasz syn jest cudem i będę go kochać za wszystko,
co w nim jest.
Shay
Impreza
urodzinowa Hazzy była dokładnie taka sama jak te moje i Ish, z tym, że ta była zaplanowana wcześniej i jej rozmach był dużo większy. Ale poza tym wszystko było identyczne. Dużo alkoholu, dobra muzyka i pełno wygłupów Szkoda tylko, że Ish nie szczególnie mogła się wyszaleć, bo brzuszek
jej na to nie pozwalał. No a razem z nią cierpiał Zayn, bo nie pił, żeby być w stanie pilnować Ish jakby coś się działo. A kolejną niepijącą byłam ja, bo po pierwsze głupio było mi pić, kiedy moja najbliższa przyjaciółka nie może, a po drugie, nadal pamiętam kaca mordercę jaki dopadł mnie po ślubie Malików.
Kiedy
Ishardi z Zaynem dotarli na przyjęcie, towarzystwo już się rozkręcało, a ja stałam akurat z Haroldem, śmiejąc się z tego, że motywem przewodnim w prezentach jakie dostawał, był alkohol. Przez ostatnie półtora roku
zdążyliśmy przebrnąć przez
urodziny każdego z naszej ósemki i
wszyscy dostawaliśmy naprawdę świetne
prezenty, a on zawsze dostawał alkohol, w takich ilościach, że do następnych
urodzin nie musiał robić zapasów.
Jak na siódmy miesiąc ciąży Ish
wyglądała świetnie,
ale chyba nie czuła się na
imprezie najpewniej i co chwilę znikała mi z
oczu i zaszywała się w mniej
przeludnionych częściach mieszkania chłopaków.
Ja właśnie znalazłam
swojego narzeczonego, siedzącego z Joshem i Danem,
gadających o nowej płycie, za którą chłopcy
planowali się zabrać w niedalekiej
przyszłości, kiedy przybiegła
Danielle z informacją, że coś nie tak
z Ishardi. Nie zdążyła nawet
dobrze skończyć zdania, a ja już biegłam w
stronę korytarza, na którym parę minut
wcześniej mignęła mi przyjaciółka
- Rax, co jest? – spytałam
dobiegając do niej i pochylając się, żeby móc
zobaczyć jej twarz. – Wszystko w porządku? – byłam przerażona tym, że coś złego może stać się jej,
albo maleństwu.
- Nie. Gdzie jest Zayn? –
warknęła zdenerwowana.
- Jestem – Malik pojawił się obok
nas, a tuż za nim stała Danielle. – Coś się dzieje?
- Może mi się wydawać,
ale raczej nie sądzę, że ten
cholerny ból tu i ówdzie to skurcze – wysyczała, a z jej twarzy byłam w
stanie wyczytać tylko, że cholernie ja boli. –
Kurwa jego mać, karetkę!
Razem z Danielle wybiegłyśmy na
niewielki balkon, żeby odciąć się od
muzyki i od razu wybrałam numer kliniki Ishardi,
który miałam zapisany na wszelki wypadek od jakiegoś czasu.
Dostałam go od Zayna, w razie podobnej sytuacji. Szybko wytłumaczyłam
dyspozytorce co się dzieje, a ta zapewniła mnie, że karetka
jest już w drodze, a w międzyczasie Ish ma głęboko
oddychać. Wysłałam Dani, żeby
powiedziała Ish, że zaraz otrzyma pomoc, a
sama znalazłam kolejny numer, tym razem
do położnej Ish i tłumacząc wszystko
kobiecie, biegałam po mieszkaniu, zbierając chłopaków, żeby
poinformować ich co się dzieje. Przy okazji kazałam
Niallowi ubierać się, bo nie mam zamiaru
siedzieć w mieszkaniu, kiedy pierwsze dziecko naszych przyjaciół będzie
przychodzić na świat.
– Zadzwoniłam do
twojej położnej. Podziewała, że to
niemożliwe, ale że w takim wypadku za dziesięć minut będzie w
szpitalu, który wybrałaś. –
powiedziałam wracając do Ish, której Dani i
Zayn pomogli już ubrać płaszcz.
- Pomóżcie mi
zejść na dół – powiedziała Ishardi
opierając swój ciężar na Zaynie, który już obejmował ją w pasie.
Szybko objęłam ją z drugiej strony i we
trójkę powoli ruszyliśmy w stronę drzwi,
które przytrzymał dla nas Li. Dotarcie
do windy, a później zjechanie nią na dół zajęło nam
trochę czas, ale gdy już się tam
znaleźliśmy, karetka akurat podjechała.
Sanitariusze pomogli Ish wejść do środka i
zaraz po nich wsiadł do niej Zayn, uprzednio dając mi
jeszcze klucze do ich mieszkania.
Miałam już wracać do środka, kiedy koło mnie pojawił się Niall, trzymając w dłoni moją kurtkę. Pomógł mi ją założyć, a następnie przytulił mnie do siebie, żeby mnie uspokoić. Staliśmy tak chwilę, po czym on pocałował mnie w czubek głowy.
- To gdzie jedziemy najpierw? – spytał cicho, na co podniosłam głowę i uśmiechnęłam się do niego blado.
- Musimy zabrać z ich mieszkania rzeczy dla
Ishardi i maleństwa, a później prosto do szpitala – powiedziałam. – Zayn próbował tego nie pokazywać, ale pewnie świruje ze stresu.
- No to jedziemy – pocałował mnie jeszcze i splótł nasze dłonie, kiedy szybko ruszyliśmy do zaparkowanego
niedaleko samochodu.
Dotarcie
do szpitala zajęło nam dłuższą chwilę. Niall zaparkował niedaleko wejścia i oboje pobiegliśmy do wind. Zayn napisał mi sms-a z namiarami na piętro i konkretną salę, więc nie musieliśmy użerać się z babą w recepcji.
- Ty nie w sali? – spytałam, kiedy znaleźliśmy Zayna kręcącego się nerwowo pod drzwiami.
- Nie wpuścili mnie – zatrzymał się i potarł twarz dłonią. Wyglądał na zmęczonego i skrajnie
przerażonego. – Co chwilę ktoś wchodzi i wychodzi, ale
nie chcą mi powiedzieć co się dzieje.
- Będzie dobrze Zayn –
powiedziałam i przytuliłam go do siebie. – Jeszcze trochę i usłyszymy płacz małego i…
- Małej – wtrącił Niall.
- Idź się schowaj Horan – nie puszczając Zayna, odwróciłam głowę do swojego narzeczonego. – To oczywiste, że będzie chłopiec.
- Zayn? – Niall spojrzał z nadzieją na swojego przyjaciela.
- Teraz chce tylko, żeby już się urodziło i żeby oboje byli zdrowi –
odparł cicho Zayn. Głos mu się lekko trząsł, a mnie aż serce pękało, jak na niego patrzyłam.
- Zayneh – westchnęłam. Sama bałam się o Ish i malucha, a on
na pewno o wiele bardziej to przeżywa. W końcu to jego mała rodzina. – Ishardi da
radę. Nie z takimi rzeczami
sobie radziła. Poród też wytrzyma. Ma sztab lekarzy, którzy
dopilnują, żeby ona i maleństwo byli zdrowi. – mówiłam cicho przyciskając do siebie przyjaciela. Czułam jak jego ciało drży, więc przesunęłam dłonią po jego plecach. Chciałam sprawić, żeby chociaż trochę przestał się denerwować.
- Będzie dobrze, stary. Mała jest silna. Po takich rodzicach musi –
Niall poklepał Zayna po ramieniu i
usiadł na jednym ze stojących pod ścianą krzeseł.
Mam
wrażenie, że wszystko trwało wieki. Zayn miał rację, że co chwila ktoś wchodzi albo opuszcza salę, na której wszystko się działo. Próbowałam kilka razy wymusić jakieś informacje od pielęgniarek, ale każda kazała mi czekać, a kiedy naciskałam, przychodził Niall i zabierał mnie z powrotem do krzesełek. Zayn siedział z głową opartą na rękach i wpatrywał się w podłogę, podnosząc wzrok za każdym razem jak usłyszał otwieranie drzwi. Nialler próbował jakoś z nim rozmawiać, ale
Malik zbywał go półsłówkami. Wtedy uwaga
blondyna skupiała się na mnie i próbach uspokojenia mnie, kiedy
nerwowo kręciłam się przy krzesłach na których siedzieli.
Od
kiedy tu jesteśmy, Liam, Louis, Hazz i
Danielle dzwonili już kilka razy, chcąc wiedzieć co się dzieje. Nie było sensu, żeby siedzieli tu z nami, a Zayn zabronił im przerywać imprezę. Wystarczy, że nasza trójka świruje pod drzwiami sali.
Kiedy
już poród się zakończył, okazało się, że nie na to czekaliśmy. Jeden z lekarzy wyszedł i poprosił Zayna o rozmowę, a gdy wrócił do mnie i Nialla, cały się trząsł i płakał. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie i nie miałam pojęcia co robić. Przytuliłam go mocno i po prostu czekałam, aż się odezwie. Niall stał obok nas i trzymał dłoń na ramieniu Zayna. Po kilku minutach Malik
odsunął się ode mnie i już nie płakał, ale oczy nadal miał zaszklone.
- Lekarz powiedział, że to chłopiec. Waży 900g i ma niedorozwinięte płuco, i problemy z sercem. Muszę iść podpisać jakieś papiery, bo potrzebna jest natychmiastowa operacja – powiedział, przerywając kilka razy, kiedy jego głos zaczynał się łamać.
- O Boże – miałam wrażenie, że moje serce zatrzymało się i oczy automatycznie
napełniły się łzami. Po chwili poczułam jak Niall oplata mnie ramionami, więc pozwoliłam się przytulić, cały czas nie spuszczając wzroku z Zayna. – A co z Ish?
- Jest w szoku, ale poza tym wszystko w
porządku.
- Wyleczą go – powiedziałam i wyplątałam się z ramion Nialla, żeby móc jeszcze raz przytulić Zayna. – Muszą.
- Mam nadzieję.
- Idź wypełnić te papiery – uśmiechnęłam się do niego pocieszająco, kiedy go puściłam, a on jedynie skinął głową.
- Zayn? – Niall zatrzymał go, gdy miał odchodzić. – Gratuluję syna. – uśmiechnął się i przytulił przyjaciela.
- Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę – szepnęłam, kiedy Zayn odszedł.
- Będzie dobrze, sama to
powtarzałaś – odparł mój narzeczony i przytulił mnie mocno do siebie. Nie
chcę nawet myśleć co się stanie z Ish i Zaynem, jeśli mały nie wyjdzie z tego.
Staliśmy z Niallem tak dłuższą chwilę, na pustym korytarzu,
kiedy drzwi sali ponownie się otworzyły, z tą różnicą, że teraz o wiele szerzej i wyszło kilku lekarzy, prowadząc inkubator, w którym leżał synek Ish. Był maleńki, podłączony do jakichś urządzeń i wyglądał na tak delikatnego,
jakby miał się rozpaść przy pierwszym dotknięciu. Mimo tych wszystkich rurek i kabli był najśliczniejszym dzieckiem,
jakie kiedykolwiek widziałam.
- Wyleczą go – powiedział Niall, trzymając mnie mocno w ramionach, kiedy zaczęłam płakać ze strachu o
malucha.
Niedługo później z sali wywieziona
została Ishardi. Wyglądała jak cień dawnej siebie. Zmęczona i zapłakana. Niall zabrał torbę z jej rzeczami i poszliśmy pod jej salę, ale nie pozwolono nam wejść od razu. Sporo czasu zajęło, zanim ubłagałam jej lekarza o krótkie
pięć minut, żeby nie była całkiem sama, zanim dotrze
do niej Zayn.
Sala była całkiem duża i przyjemna, jak na pomieszczenie
szpitalne. Było w niej tylko jedno łóżko, na którym leżała Ishardi, a obok niego
znajdowało się łóżeczko, które teraz czekało na synka Ish i Zayna.
Weszłam powoli, upewniając się, że Rax
nie śpi i nie przeszkodzę jej. Leżała na łóżku i wpatrywała się w okno, za którym już zaczynało świtać.
- Mała? – odezwałam się cicho, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę.
- Hm? – spojrzała na mnie, ale zaraz odwróciła wzrok w stronę okna.
- Jak się czujesz? – spytałam cicho, nie wiedząc od czego tak właściwie powinnam zacząć. Chciałam ją jakoś pocieszyć, ale nie wiedziałam jak.
- A jak myślisz? – odparła pytaniem – Mój syn może umrzeć, a mi nie pozwolili go nawet zobaczyć.
- Widziałam jak zabierali go na inną salę – powiedziałam i podeszłam bliżej jej łóżka. – Tylko przez moment
co prawda, ale śmiało mogę powiedzieć, że macie z Zaynem najpiękniejszego synka na świecie.
- Gdzie on jest?
- Zayn? Musiał podpisać jakieś papiery w związku z operacją małego.
- Dałam mu na imię Yaser – powiedział i zapadła między nami cisza.
- Ish? – mruknęłam chcąc przerwać milczenie. –
Ja nawet nie wierzę, że Yaser z tego wyjdzie. Ja to po prostu
wiem. Za kilka miesięcy będzie śmigał po waszym mieszkaniu i nie będziecie w stanie go upilnować. Czuję to. – uśmiechnęłam się do niej ciepło, kiedy do sali wszedł lekarz.
przepraszam za brak sensu w tym komentarzu.
OdpowiedzUsuńnajpierw impreza, myślę, że poczytam o imprezującej paczce, a tu.. kompletne zaskoczenie. nie spodziewałam się tego tak jak Ish porodu. Opiekuńcza postawa wszystkich.. myślę, że potrzebowała tej świadomości, że są z nią inni. Nie tylko Zayn, którego Karolina opisała po mistrzowsku w swojej części (moje łzy to dowód) Scena porodu.. równo z odczytywaniem liter mój mózg powtarzał jak mantre: niech mu nic nie będzie, niech przeżyje, niech rax nic nie będzie.. Imię, religia. Rax to konkretna inteligentna kobieta. Wcale się nie dziwię, że malik za nic nie chciał jej stracić. scena w korytarzu, oczekiwanie, malik. mistrzostwo. teraz przepraszam, ale potrzebuje dziesięciominutowego odpoczynku emocjonalnego. wczoraj sherlock, dzisiaj to.. za dużo. stanowczo za dużo dla mojego małego shipperskiego serduszka. `Dżeej.
To moja 5 próba napisania czegokolwiek sensownego, ale się nie da. Jestem w takim głębokim szoku, że nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuń